Nie ma historii, która sprzedawałaby się dobrze bez czarnych charakterów: animatorów akcji, piętrzących trudności dla pozytywnych bohaterów mogących dzięki nim zdobyć podziw i miłość widzów. W świecie tenisa taką rolę wzięły na siebie siostry Williams. Serwujące z siłą mężczyzny, unicestwiające rywalki dzięki przewadze fizycznej, na korcie i poza nim drwią sobie z tenisowej etykiety. Venus bez ogródek przyznaje, że jest na świecie masę rzeczy bardziej interesujących niż wymachiwanie rakietą, zarozumiała Serena w ataku furii powiedziała kiedyś sędzinie, że wepchnie jej piłkę do gardła. A jest przecież jeszcze szef "bandy" papa Richard, jeden z najbardziej kontrowersyjnych trenerów w historii tenisa. Czarne charaktery mają jednak to do siebie, że w miarę rozwoju akcji zdobywają coraz więcej sympatii widzów. Tak jest z siostrami Williams. Venus wraca na kort po pół roku przerwy, Serena walczyła z kontuzją aż 11 miesięcy. Bez nich rywalizacja w kobiecych turniejach, straciła cały urok i koloryt. Obecna nr 1, Dunka Karolina Woźniacka ma uroczy uśmiech i polskich rodziców, ale jak dotąd nie wygrała ani jednego turnieju Wielkiego Szlema. Tymczasem siostry Williams na samej trawie Wimbledonu triumfowały w sumie aż dziewięć razy. W ostatnich dwóch latach najlepsza była Serena, w poprzednich dwóch Venus. Najbardziej prestiżowy turniej potrzebował ich powrotu, tak jak cały tenis przeżywający znaczący kryzys popularności. Dla Polaków bohaterką nr 1 znów będzie Agnieszka Radwańska. Może tym razem zdoła w końcu przełamać przekleństwo ćwierćfinałów? W Turniejach Wielkiego Szlema grała w nich cztery razy (tyle samo, co Wojciech Fibak), dwa razy na Wimbledonie przegrywając w 2008 roku z Sereną, w 2009 z Venus. Po tych ośmiu polskich porażkach w wielkoszlemowych ćwierćfinałach, czas zrobić w końcu krok do przodu. Wracając do terminologii z bajek: byłby to dla naszego sportu krok siedmiomilowy. Turniej mężczyzn zapowiada się nie mniej pasjonująco, choć jest bardziej przewidywalny. Półfinały Wimbledonu powinny być rewanżem za Rolland Garros. Novak Djokovic (nr 2 ATP), który przegrał w tym roku tylko jeden mecz, pewnie znów trafi na Rogera Federera (nr 3). Tenisista wszech czasów (16 zwycięstw w Wielkim Szlemie) zna sposób na Serba. Dwa tygodnie temu cały Paryż wiwatował na jego cześć, gdy dawał lekcję pokory butnemu młodzieńcowi. Federer to tenisowy Zidane, każdy jego ruch na korcie nosi znamię geniuszu. Nie wiadomo jednak jak długo będzie miał siłę rywalizować z młodzieżą, dlatego wszystkie jego zagrania, wszystkie mecze publiczność chłonie z takim zapałem, jakby po nich miało się skończyć coś wielkiego. W finale na Rolland Garros Federer przegrał po raz czwarty z Rafaelem Nadalem, ale z uśmiechem dżentelmena wyznał: "Jak zwykle gra z tobą była dla mnie przyjemnością". Hiszpan obronił pozycję nr 1. Na Wimbledonie będzie to jeszcze trudniejsze, choć Nadal przyjechał do Londynu, jako aktualny mistrz. W półfinale znów trafi pewnie na Andy'ego Murraya (nr 4), Szkota będącego wielką nadzieją Anglików. Na wszelki wypadek media całego świata jeszcze raz przypominają, że ostatnim brytyjskim zwycięzcą Wimbledonu wciąż jest Fred Perry (1936 rok). Murray wygrał turniej w Queens, wielki, przedwimbledoński test na trawie, ale ani Djokovic, ani Federer, ani Nadal w nim nie startowali. Szkot kocha korty trawiaste, tak samo jak pozostała trójka faworytów, jeśli jednak ma wygrać z Hiszpanem, to przede wszystkim właśnie na Wimbledonie. W Paryżu nie urwał mu nawet seta. Do turnieju głównego awansował Łukasz Kubot. Przed rokiem Polak był w II rundzie. Każdy kolejny krok byłby dla niego życiowym zwycięstwem. Organizatorzy przygotowali 14,6 mln funtów na nagrody, 30 ton truskawek i 7 tysięcy litrów śmietany. Wimbledon to sportowy rodzynek, przed rokiem przyćmiła go gorączka piłkarskiego mundialu w RPA, za rok przyćmi Euro 2012. Tym razem jednak nie ma przeszkód, by przez dwa tygodnie w sporcie królował tenis. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2096642">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu</a>