Nie wiem czy Aime Jacquet zabrałby go na mundial, gdyby Eric Cantona był normalnym gościem. Francja, na brak napastników cierpiąca notorycznie, tego najlepszego do Anglii eksportowała. Cantona, którzy kłócił się ze wszystkimi znalazł przystań u Aleksa Fergusona. Z Jacquetem porozumieć się nie mógł. Przed mundialem we Francji trener gospodarzy miał więc dylemat: wziąć do drużyny napastników słabych, czy świetnie zapowiadającego się młokosa. Młokos nazywał się Thierry Henry miał bujną czuprynę, wąsy i jeszcze rok wcześniej grał w mistrzostwach świata juniorów. Jacquet postawił na Henry'ego, ale nie był on pewniakiem do miejsca w drużynie. Drużynie najlepszej na świecie, która dała Henry'emu pierwszy wielki tytuł i legię honorową. Zmiana klubu z Monaco na Juventus była nieudana, zgrał w zaledwie 16 meczach i Włosi pozwolili mu odejść do Premier League. Szybko pożałowali. Na Euro 2000 Henry był już gwiazdą, wprowadzał do drużyny swojego kumpla Davida Trezegueta, autora złotego gola w dogrywce finału z Italią. Thierry został wybrany do jedenastki mistrzostw. Nie miał jeszcze 23 lat, gdy piłkarski świat leżał u jego stóp. Motywacji mu jednak nie zabrakło. Dla Arsenalu zdobył 174 gole, cztery tytuły króla strzelców. Starczyło na dwa tytuły mistrzowskie, ale na wygranie Champions League już nie starczyło. Widząc, że Arsenal oddaje najlepszych graczy Henry kilka razy zastanawiał się czy nie odejść. Barcelona zabiegała o niego od lat, ale on uparcie próbował zdobyć ostatnie brakujące mu trofeum ze swoją drużyną. Katalończycy udaremnili mu to trzy lata temu wygrywając 2:1 finał w Paryżu. Henry jeszcze raz zacisnął zęby, i jeszcze raz odrzucił oferty. ZOBACZ TEKST I DYSKUTUJ NA BLOGU DARKA WOŁOWSKIEGO!