Kiedy zaledwie parę tygodni temu Jose Mourinho zwracał Serie A pozycję na europejskim szczycie, nikt nie miał prawa ulec złudzeniu, że jest w tym jakiś szczególny udział włoski. Dopiero w 90. min finału Champions League Inter - Bayern na boisku pojawił się Marco Materazzi, bardziej z przyczyn symbolicznych niż praktycznych. Zespół z Mediolanu prowadził 2-0, a 37-latek był jedynym piłkarzem z Włoch, który wystąpił w tym meczu. Choć zespół Mourinho prezentował catenaccio w najlepszym stylu, jako wykonawców portugalski trener wybrał Brazylijczyków (Maicon, Lucio, Cesar) Argentyńczyków (Cambiasso, Milito, Zanetti, Samuel) Rumuna (Chivu), Serba (Stanković), Kameruńczyka (Eto'o), Holendra (Sneijder), a nawet gracza z Macedonii (Pandew). Materazzi uzmysławiał nam raczej upływ czasu, któremu włoski futbol nie oparł się od ostatniego mundialu. W batalii z Francuzami o złoto mistrzostw w Niemczech Marco zdobył wyrównującego gola, zostając wraz z Lucą Tonim najlepszym strzelcem drużyny Marcelo Lippiego. Ani jeden, ani drugi nie zasłużył jednak na wyjazd do RPA. Inter, hegemon Serie A nic nie dał włoskiej kadrze. Wicemistrz - AS Roma też niewiele. Jeden Daniele de Rossi, defensywny pomocnik miał być duszą i płucami drużyny. Był na inaugurację w meczu z Paragwajem i na tym się właściwie skończyło. Za to Lippi powołał do RPA aż sześciu graczy z Juventusu, a przecież to w minionym sezonie największy przegrany Serie A. Kuriozalna była sytuacja ze zdobywcą "Złotej Piłki" w 2006 roku. Z 37-letnim Fabio Cannavaro nie przedłużono kontraktu w Turynie, ale selekcjoner i tak nie miał nikogo lepszego na środek obrony. Tak jak nie miał nikogo, kto zastąpiłby weteranów z Milanu Zambrottę, Gattuso i Pirlo, którzy także mieli sezon najwyżej przeciętny (trzecie miejsce w lidze i 1/8 finału Champions League). W tej sytuacji kadra mistrzów świata na RPA składała się z graczy upadłych kolosów i ligowych przeciętniaków: Napoli, Genoi, Sampdorii, Fiorentiny. Zwiastowało to pewne kłopoty z dojściem do półfinału, ale nikt nie przypuszczał, że obrońcy tytułu mogą nie wyjść z grupy, gdzie za rywali mieli Nową Zelandię (drugi raz na mundialu), Słowację (absolutny debiutant) i Paragwaj. Kluczowym momentem dla morale zespołu musiała być strata jedynej włoskiej gwiazdy utrzymującej się wciąż w wielkiej formie. W pierwszym meczu z Paragwajem kontuzji doznał Gianluigi Buffon. Bez genialnego bramkarza za plecami drużyna grała wręcz katastrofalnie, nie potrafiąc wygrać meczu z zespołem pół amatorskim zajmującym 78. miejsce w rankingu FIFA (Nowa Zelandia). Choć gra Włochów była wolna, przewidywalna i schematyczna, zawiódł ich jednak nie atak, ale przede wszystkim obrona. Można było wyjść z grupy zdobywając cztery gole (Anglicy i Ghana wyszli z dwoma), ale nie było szans na powodzenie tracąc aż pięć. Patrząc na sposób, w jaki obrońcy Marcelo Lippiego zachowywali się podczas meczu ze Słowakami, twórca catenaccio i sukcesów Interu Helenio Herrera (gdyby żył) z pewnością przyznałby rację Mourinho. Włoski rygiel w oryginalnym wydaniu przestał istnieć. Po porażce Włochów ze Słowakami nie mniej niż zwycięzcy, cieszą się pewnie Holendrzy. Nie jest to zła wiadomość dla Brazylii, Argentyny, Niemiec, Anglii, a także wszystkich innych drużyn uważanych za faworytów tych mistrzostw. Italia - nawet bez formy i tożsamości - byłaby trudnym orzechem do zgryzienia. By z nią wygrać na wielkim turnieju, trzeba było zawsze dokonać rzeczy niezwykłych. Niemcom, na przykład, nie udało się to jeszcze nigdy.