NA RELACJĘ NA ŻYWO Z FINAŁU KLUBOWYCH MŚ ZAPRASZA INTERIA.PL - GODZ. 17.00 Zdjęcie Pepa Guardioli, który podczas treningu w Abu Dhabi beszta Zlatana Ibrahimovicia, jest niemal symboliczne. Niespełna 39-letni debiutant na ławce trenerskiej zdobył w 18 miesięcy autorytet skłaniający do posłuszeństwa nawet tych, którzy z zasady niechętnie słuchają kogokolwiek. W Barcelonie Szwed wydaje się być innym piłkarzem, sportowej klasy mu może nie przybyło, ale zdecydowanie zyskał na ogładzie. Słusznie, czy nie, świat piłki widzi w tym rękę Guardioli: Zlatan pracuje, strzela, asystuje, słowem jest taki, jakim wymarzył go sobie trener Barcelony. Wymiana na Samuela Eto'o z szokującą dopłatą 50 mln euro była wielkim ryzykiem, ale i z tej "batalii" Guardiola zaczyna wychodzić zwycięsko. Na początku wydawało się, że główną zaletą Pepa jest doświadczenie z "La Masia", czyli przeżycia z klubowej szkółki, które miały się stać fundamentem porozumienia z Messim, Xavim, Iniestą, Valdesem, czy Puyolem. Pep miał jednak odwagę złamać głęboko zakorzeniony w Barcy sposób myślenia o wychowankach. Zawsze byli oni tylko uzupełnieniem dla gwiazd zaciężnych: Kubali, Cruyffa, Maradony, Stoiczkowa, Ronaldo, Romario, lub Ronaldinho. U niego zostali obsadzeni wreszcie w głównych rolach. Drugi sukces stał się naturalną konsekwencją pierwszego. Busquets, czy Pedro weszli w wielki futbol z drużyny rezerw sprawiając, że istniejąca 30 lat szkoła barcelońska po raz pierwszy stała się tak oczywistym fundamentem sukcesu klubu. Obaj mają wielką szansę zagrać na mundialu w RPA, odzyskany z Manchesteru United wychowanek Pique może być o to absolutnie spokojny. Tak w Barcelonie, jak i w drużynie mistrzów Europy jest może najjaśniejszą z gwiazd wschodzących. Paradoks polega na tym, że opieranie drużyny na wychowankach nie było dla klubu z Katalonii koniecznością ekonomiczną. W dwa lata Guardiola wydał na transfery ponad 200 mln euro, z czym na całym świecie mogą równać się tylko Real Madryt i Manchester City. Były zakupy drogie, ale udane jak prawy obrońca Dani Alves, były nietrafione: Hleb, czy Caceres, lub mocno wątpliwe, którym staje się sprowadzony za 25 mln Dmytro Czyhryński. Trudno jednak uznać, że pomyłki trenera Barcy wpłynęły istotnie na siłę drużyny. Guardiola wrócił do gry wysokim pressingiem wprowadzony przez Franka Rijkaarda. Trzeba było to zrobić nie tylko z atletami, ale również z graczami o mizernych warunkach fizycznych (Xavi, Iniesta, Messi, Alves). I dziś, gdy zdarza się, że drużyna przeżywa kłopoty w ataku (gra zbyt monotonnie), obrona ratuje jej tytuły i zwycięstwa. W 21 meczach Primera Divison i Champions League w tym sezonie rywale pokonali Valdesa zaledwie 12 razy (dla porównania w dwóch spotkaniach więcej Chelsea straciła 18, MU 20 goli). Guardiola konsekwentnie dąży do wyeliminowania wad, które zostawił mu poprzednik. Nie chodzi wyłącznie o rozbitą psychicznie drużynę, ale też tak oczywiste cechy jak średnia wzrostu. Nawet stałe fragmenty gry nie są już zmorą, stały się atutem Barcelony. Jak dziwacznie musi się czuć dziś, przed ostatnim meczem 2009 roku? Ma za sobą 12 miesięcy, w które wciąż trudno uwierzyć. Drużyna nie przegrała ani jednego kluczowego meczu, stając się wzorcem i symbolem. Wyniki ankiety madryckiego dziennika "Marca" są wręcz poruszające. Aż 80 proc z ponad 15 tysięcy głosujących uważa, że mamy przed sobą najlepszą drużynę klubową w historii piłki. Z pewnością nie zgodzą się z tym pamiętający drużynę Sacchiego fani Milanu, lub Realu Madryt z przełomu lat 50. i 60., może jeszcze wielbiciele Ajaksu, Bayernu, czy Liverpoolu, które Puchar Europy zdobywały seryjnie. Z pewnością jednak "Pep team" zrobił dużo, by stawić im czoła. Dziś, falę zachwytów może stonować Estudiantes La Plata i Juan Sebastian Veron w finale klubowych mistrzostw świata. To ostatnia przeszkoda dla Barcy, ostatni rywal, który może sprawić, że rok 2009 nie zapisze się w dziejach klubu z Katalonii pod tytułem "czysta perfekcja". Gdyby Barca zdobyła szóste trofeum, znaczyłoby to, że w kolejnym roku nie byłoby nic do poprawy. Lider Argentyńczyków ostrzega, że jeśli ktoś oczekuje po finale spektaklu, niech wybierze się raczej do teatru. Veron daje do zrozumienia, że nie ma mowy o otwartej grze. Tyle, że do drużyn ustawionych potrójne zasieki 25 m od swojej bramki, Barca jest przyzwyczajona. W zachowaniu Guardioli wyczuwa się jednak niepewność - jak u kogoś stojącego o krok od celu, który przerósł jego ambicje i oczekiwania. Wybiega myślą w przyszłość, ostrzega, że takie cuda jak przez ostatnie 12 miesięcy, już się nie powtórzą. Według trenera Barcy Katalończykom grozi cos w rodzaju "syndromu zwycięstwa". Co by nie zrobił on, i jego zespół w nadchodzącym roku, fani mogą być już tylko zawiedzeni. DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU