Najpierw smsa wysłał Pique, Cesc odpowiedział natychmiast. Obaj nie byli zachwyceni, w finale na Santiago Bernabeu jednego z nich na pewno zabraknie. Rozgrywający Arsenalu i stoper Barcelony spędzili w La Masia kilka lat, potem ich drogi się jednak rozeszły. Cesc wyjechał do Arsenalu, Gerard do Manchesteru, skąd odzyskał go Pep Guardiola za "nędzne" 5 mln euro. Jeszcze 1,5 roku temu Pique był rezerwowym stoperem United, dziś bez niego nie ma obrony Barcy i reprezentacji Hiszpanii. Z odzyskaniem Fabregasa sprawa nie jest prosta. Cesc był cudownym dzieckiem, już cztery lata temu w finale Champions League z Barceloną Wenger widział w nim nowego lidera Arsenalu. Dziś nosi opaskę kapitana, kieruje drużyną, francuski trener nie chce go oddać za żadne skarby. Niedawno dyrektor sportowy Arsenalu wysłał do Barcelony list, prosząc, by nie mieszać ich piłkarza do kampanii wyborczej nowego prezesa klubu z Katalonii. Celu oczywiście nie osiągnął, aktualny szef Barcelony Joan Laporta z upodobaniem powtarza, że Cesc ma barcelońskie DNA i wcześniej czy później musi wrócić do domu. Fani z Camp Nou widzą w nim naturalnego następcę dla Xaviego. Przeszłość i przyszłość są jednak teraz bez znaczenia. Liczyć się będzie 180 minut w walki o awans do półfinału Champions League. Barca ma zmierzyć się ze swoim piłkarskim sobowtórem. "Mes que un Barca" - przerobiony nieco, słynny kataloński slogan posłużył kiedyś dziennikarzom "El Pais" jako tytuł do tekstu o "The Gunners". Drużyna Wengera grała wtedy tak piękną, kombinacyjną piłkę, że nawet Hiszpanie uważali, iż uczeń przewyższył mistrza. Trener Arsenalu nigdy nie krył swoich fascynacji sposobem gry Barcelony. W zeszłym sezonie, tak fenomenalnym dla klubu z Katalonii, bez skrępowania wypowiedział słowa zachwytu nad dziełem Pepa Guardioli. Jego zdaniem każdy, kto kocha futbol, powinien być wdzięczy Katalończykom, którzy osiągnęli ideał piękna. Do tego ideału dąży także Wenger i nie wyrzeknie się go nawet za cenę zwycięstwa. Dlatego w meczach z Barceloną Arsenal ma być tym samym, ofensywnym zespołem, który przetacza się po rywalach z Premier League. Problem, że Wenger wciąż nie odkrył formuły na wielkich z Manchesteru i Chelsea. Jeżeli lider Arsenalu ma w DNA styl Barcelony, to najlepszy dowód jak niezwykły może być to ćwierćfinał. Meczów przyjaźni nie można się oczywiście spodziewać. Pique mówi, że na 180 minut zapomni nawet Fabregasa. Cesc, Almunia, Eboue, czy Campbell mają do wyrównania rachunki za finał sprzed czterech lat. Zastępujący Lehmanna (czerwona kartka) Almunia puścił wtedy dwa gole, które, zdaniem fanów z Wysp, obciążały jego konto. Występ w paryskim finale 2006 był impulsem dla Thierry'ego Henry'ego, by jeszcze trochę zostać w Arsenalu. Transfer do Barcelony opóźnił się o rok, ale był w stu procentach trafiony. W ubiegłym roku mistrz świata i Europy spełnił swoje ostatnie marzenie - wygrywając wreszcie Champions League. Ale i on wciąż ma coś do udowodnienia, choćby tym, którzy uważają go już za luksusowego emeryta. Największy sprawdzian czeka jednak Wengera. Wygrywając z obrońcą trofeum "Kanonierzy" mogą pokazać światu, że ich chłopięcy kompleks wobec wielkich, to już przeszłość. Składy z finału 2006. Barcelona: Victor Valdés - Oleguer (71.Belletti), Puyol, Marquez, van Bronckhorst - Deco, Edmilson (46. Iniesta), van Bommel (61. Larsson) - Giuly, Eto'o, Ronaldinho. Arsenal: Lehmann - Eboue, K.Touré, Campbell, A.Cole - Hleb (85.Reyes), Fa`bregas (74. Flamini), G.Silva, Ljungberg, Pire`s (20. Almunia) - Henry. ODWIEDŹ BLOG DARKA WOŁOWSKIEGO I DYSKUTUJ NA NIM Z AUTOREM TEKSTU