Selekcjoner Diego Maradona jak zwykle zszokował wszystkich przemawiając przed meczem z Peru jak wielki wódz, przed wielką bitwą. Powiedział, że jego dymisja nie wchodzi w grę, nawet gdyby drużyna przegrała czwarty mecz z rzędu. Nie to było jednak wstrząsające, ale raczej sugestia, że nie jest pewien, co zrobi, jeśli Argentyna przegra eliminacje i na mundial w ogóle nie pojedzie. Diego byłby w swoim kraju pierwszym od 40 lat trenerem, któremu "udało" się coś podobnego. Z aspektów sportowych ekscytujący jest powrót do drużyny Pablo Aimara, który odbudował się w Benfice Lizbona po serii ciężkich kontuzji torpedujących mu karierę. W podstawowym składzie ma zagrać też Gonzalo Higuain. Selekcjoner poszukuje nerwowo partnerów, wśród których Leo Messi poczułby się i zagrał jak w Barcelonie. Problem polega jednak na tym, że Higuain przeżywa w Realu trudny okres odkąd klub wrócił na galaktyczną drogę. "Pipita" był najlepszym strzelcem w ubiegłym sezonie i wtedy Diego go w kadrze nie widział, w obecnym nie zdobył jeszcze bramki. Może w sobotę w Buenos Aires? Maradona dodał, że powołanie dla Higuaina jest formą nagrody za to, iż urodzony w Breście piłkarz dwa razy odmówił gry dla Francji. Ostatnim z ciekawych powołanych jest 36-letni Martin Palermo, który zdobył dwa gole w niedawnym towarzyskim spotkaniu z Ghaną, a w ostatni weekend wpisał się do Księgi Guinnessa, bramką zdobytą głową z 40 metrów (w meczu Boca - Velez). Rozważania o piłkarzach mogących ratować Maradonę i Argentynę pozostają jednak w tle histerii otaczającej finisz eliminacji. Peruwiański dziennik "El Bocon" poinformował, że przed wrześniowym meczem Peru - Urugwaj, w Hiszpanii spotkali się przedstawiciele federacji argentyńskiej i peruwiańskiej. Ci pierwsi mieli wręczyć 120 tys dolarów za to, by kadra Peru pokonała "Urusów", co się jej zresztą udało. Dziennik sugeruje, że tym razem Peruwiańczycy wezmą 200 tys dol od Kolumbijczyków i Urugwajczyków. Roberto Palacios powiedział, że przed meczem z Urugwajem bardzo dużo mówiło się o argentyńskich pieniądzach, ale z żalem dodaje, że po zwycięstwie piłkarze nie dostali nic ("Szkoda, bo coś bym sobie kupił"). Bramkarz Leao Butrón dodaje, że gdyby ktoś chciał zapłacić Peruwiańczykom za triumf w Buenos Aires, każdy grosz zostanie przyjęty z ochotą i bez skrupułów. Wszystkie te opowieści o walizkach pełnych pieniędzy krążących po krajach Ameryki Południowej jeszcze raz przywołały wspomnienia mundialu w 1978 roku. Podobno dobre kontakty federacji argentyńskiej z peruwiańską datują się od pamiętnego meczu, w którym Peru pozwoliło się pobić Argentynie 6:0 dzięki czemu to gospodarze, a nie Brazylia zagrali z Holandią w wielkim finale. Wiele lat później przyznał się do tego pochodzący z Argentyny bramkarz Peru Ramón Quiroga. Inny z graczy z tamtych czasów José Velásquez opowiadał, że Quiroga miał w tym spotkaniu nie grać, i był w szoku, gdy zobaczył go w podstawowym składzie. Najcięższe oskarżenia padły jednak w 2007 roku, gdy w książce ("Syn Szachisty") Fernando Rodríguez Mondragón, syn jednego z szefów kartelu narkotykowego z Cali napisał, iż wuj opowiadał mu o spotkaniu w Limie, jakie zorganizował kartel szefom obu federacji, by mogli "uzgodnić" wynik historycznej potyczki. Udział w nim wzięli przedstawiciele junty wojskowej z Argentyny, którzy finansowali "porozumienie". Ufff, bardzo daleko odbiegłem od tematu meczu jutrzejszego. Zrobiłem to jednak dla ludzi takich jak ja, którzy 21 czerwca 1978 roku usiedli przed telewizorami, by świętować każdą i sześciu bramek, która zbliżała Kempesa, Passarellę i Ardilesa do finału, choć jak widać nie ma pewności, czy piłkarze odegrali tu w ogóle jakąkolwiek rolę. Już wtedy im jednak kibicowałem (Polacy szans nie mieli), i jutro też będę trzymał za nich kciuki. W końcu, co to byłby za mundial bez Argentyny? DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU