29 maja na stadionie Schalke w Gelsenkirchen ukraiński czempion będzie bronił tytułu w walce z Albertem Sosnowskim. W ubiegłym tygodniu starszy z braci Kliczko gościł w Warszawie, do której przyjechał na konferencję prasową promującą walkę. Po jej zakończeniu znalazł czas na rozmowę z reporterem naszego portalu. INTERIA.PL: Statystycznemu kibicowi nie trzeba przedstawiać pańskich dokonań w ringu. Czym zajmuje się pan poza sportem? Witalij Kliczko: - Mam wiele zainteresowań. Koncentrowanie całej uwagi na boksie byłoby dla mnie zbyt nudne. Od dziesięciu lat uprawiam kitesurfing. Przy każdej możliwej okazji jeżdżę tam, gdzie są odpowiednie warunki, na przykład do Egiptu, na Florydę, ale też nad Morze Północne i Bałtyckie. Dużo czytam, staram się poszerzać horyzonty. Sporo czasu, energii i pieniędzy inwestuję też na Ukrainie. To znaczy? - Budujemy nowy kraj, mam nadzieję, że demokratyczny. Oczywiście mógłbym mieszkać w Niemczech albo USA i nie przejmować się ojczyzną, ale nie mogę zapomnieć skąd pochodzę. Ukraina ma ogromny potencjał, pytanie brzmi, jak go wykorzystamy? Mam odpowiednie pokłady energii, kontakty na świecie, staram się to wykorzystać. Ukraina powinna być krajem europejskim w pełnym tego słowa znaczeniu, jak Francja, Niemcy, Włochy czy Polska. Swoją drogą mamy wspólnie niełatwe zadanie do zrealizowania. Euro 2012 to ogromny i trudny projekt, ale dobrze zorganizujemy te mistrzostwa. Działa pan na Ukrainie również jako polityk - Tak, mam ogromne ambicje w tej dziedzinie. Zwiedziłem świat, wiem jak wyglądają europejskie standardy. Za główne zadanie stawiam sobie wprowadzenie tych standardów na Ukrainie. Chciałbym zostać burmistrzem Kijowa. Ubiegam się o to stanowisko, bo Kijów to serce i wizytówka kraju. Możemy wprowadzić zmiany w Kijowie, a następnie zaszczepić je w innych rejonach Ukrainy. Wierzę, że tych zmian możemy dokonać szybko. Czy pański młodszy brat Władymir również ma ambicje polityczne? - Oczywiście wspiera mnie na każdym kroku mojej pracy, ale nie ciągnie go do polityki. Mistrzowi świata jest łatwiej zaistnieć w świecie polityki? Parlamentarzyści nie obawiają się pana? - Nie jest łatwo, wręcz przeciwnie. Wszyscy wokół nastawiają się dość sceptycznie. Powiedziałbym, że muszę dwa razy ciężej pracować od innych polityków, ale mam siłę i energię, żeby tego dokonać i zrealizować swoje polityczne plany. Pytam, bo w Polsce zdarza się, że ludzie głosują w wyborach na znanych sportowców - Muszę pokazać, że mam odpowiednie kompetencje. To, że jestem sportowcem, to za mało. Trzeba mieć plan do zrealizowania, który wyborcy zaakceptują. Wciąż się uczę jak być politykiem, studiuję na akademii przygotowującej do pracy w tym zawodzie. Cały czas staram się zdobywać wiedzę i rozwijać, to jest kluczowe. Na konferencji prasowej przyznał pan, że zamierza posłać dzieci na Harvard. A może któreś pójdzie w ślady ojca lub wujka? - Przekonajmy się. Chcesz być bokserem? - Witalij zwrócił się do starszego z synów, Jegora. - Nie - padła błyskawiczna odpowiedź. - No i sam pan widzi (śmiech). Miliony dzieci uprawia na świecie sport, ale na szczyt przebija się garstka, to nie jest łatwe. Dla mnie najważniejszym zadaniem jest zapewnienie dzieciom najlepszej możliwej edukacji. Wtedy moja misja zostanie zakończona i będą mogły podążyć taką drogą, jaką tylko sobie wymarzą. Wiele mówi pan o wykształceniu, ma pan doktorat. Jak edukacja panu pomaga w sporcie? - Ogromnie. Mówi się, że bokser musi mieć odpowiednie umiejętności i mocny cios, ale to za mało. Trzeba opracować skuteczną strategię. Poza tym kariera sportowa może się skończyć w każdej chwili. Musisz być przygotowany na życie po zakończeniu kariery. Jest wiele przypadków sportowców, którzy nie potrafili się potem odnaleźć. Alkohol, więzienie, to jedne z dróg na które zeszli. Dzięki edukacji wiem, czego chcę, gdzie podążę po zakończeniu kariery. To jest klucz do sukcesu. Rozmawiał: Dariusz Jaroń