Rozgrywki Ekstraklasy Wisła rozpoczęła po klęsce w eliminacjach Ligi Europejskiej z Karabachem, z tymczasowym trenerem Tomaszem Kulawikiem, rozsprzedaną defensywą i fatalnie przygotowana pod względem fizycznym. To nie wróżyło niczego dobrego. Mimo to przed sezonem panował w klubie urzędowy optymizm. Sprowadzili Holendrów i .... najszczęśliwszego rezerwowego Nowy prezes Bogdan Basałaj na pierwszej konferencji prasowej za cel sportowy zespołu uznał awans do fazy grupowej Champions League. Zabrzmiało to trochę surrealistycznie, zważywszy na fakt, że przez poprzednie pół roku w Wiśle nie funkcjonowały właściwie żadne struktury. Nie było prezesa, dyrektora sportowego, działu marketingu, a także stadionu. Z rozbitej moralnie stratą mistrzostwa Polski drużyny odeszły dwa filary - kapitan Arkadiusz Głowacki i najlepszy zawodnik Marcelo, potem sprzedano jeszcze Juniora Diaza. W ich miejsce ściągnięto grupę anonimowych piłkarzy z różnych zakątków świata oraz Macieja Żurawskiego. 34-letni weteran miał - jak kiedyś - zostać liderem zespołu, jego moralnym przywódcą. Tak się nie stało, bo "Żuraw" - jak sam twierdził - nie zamierzał niczego udowadniać i marzył o roli dublera. Swego dopiął i w połowie rundy stał się "najszczęśliwszym rezerwowym świata", no może po Jerzym Dudku. W pierwszych trzech meczach Wisła, prowadzona przez Kulawika, wywalczyła sześć punktów. Zważywszy na okoliczności był to niezły wynik. W tym czasie kibice bardziej emocjonowali się działaniami prezesa Basałaja, który szukał trenera i dyrektora sportowego. Postawił Holendrów - Stana Valckxa i Roberta Maaskanta. W Polsce za dużo trudnych spotkań Ten drugi dla Wisły porzucił pracę w NAC Breda, solidnej holenderskiej drużynie. Skuszono go perspektywą walki o mistrzowski tytuł. Maaskant nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, w co się pakuje. Jak sam niedawno przyznał w wypowiedzi dla Canal +, spodziewał się, że w polskiej Ekstraklasie czeka go dziesięć łatwych spotkań i cztery, pięć trudniejszych. Tymczasem Wisła w każdym spotkaniu, z nawet teoretycznie słabszym rywalem, musiała wyszarpywać punkty. Maaskant zabrał się jednak do roboty i to na kilku frontach. Przede wszystkim musiał poprawić atmosferę w zespole. Dla obcokrajowców zarządził lekcje języka polskiego, wprowadził zwyczaj wspólnych klubowych śniadań i obiadów. Na zgrupowaniu w Zakopanem organizował zabawy integracyjne (paintball) i wycieczkę w Tatry. Holender musiał też odbudować zespół pod względem fizycznym. W trakcie letnich przygotowań Henryk Kasperczak miał do dyspozycji zaledwie 12 piłkarzy (tych z Młodej Ekstraklasy postanowił nie dokooptowywać), dlatego Wisła nie była w stanie grać na wysokim poziomie przez 90 minut. Maaskant poznawał zawodników. Od początku szukał optymalnego ustawianie. Przetestował niemal wszystkie możliwe kombinacje personalne. Nie było dla niego "świętych krów". Na ławce rezerwowych lądowali liderzy zespołu, jak Paweł Brożek czy Patryk Małecki. Długo na swoją szansę czekali Andraż Krim, Łukasz Garguła czy Tomasz Jirsak. Te wszystkie działania nie przynosiły efektu. Przełom nastąpił dopiero w doliczonym czasie derbów z Cracovią, kiedy Nourdin Boukhari zdobył zwycięskiego gola. Potem przyszły trzy kolejne wygrane mecze bez straty gola, które wywindowały Wisłę na drugie miejsce w tabeli. Maksymalny poziom zespół osiągnął jednak tylko w spotkaniu z Legią (4-0). Grają bez stylu, ale walczą na całego O tym, że na finiszu rundy jesiennej "Biała Gwiazda" zanotowała znaczący progres, przesądziła poprawa gry w defensywie i znakomita forma bramkarza Mariusza Pawełka. Rację miał były piłkarz Wisły Andrzej Iwan, który w jednej ze swoich analiz napisał, że "Wisła gra przypadkową piłkę, nie ma stylu, ale walczy niesamowicie". To dzięki tej walce i nieustępliwości udało się jej wygrać w końcówkach mecze z Cracovią i Zagłębiem Lubin, a w Pucharze Polski z Widzewem. Mimo wielu transferów, największy wpływ na postawę wiślaków mieli piłkarze dobrze znani krakowskim kibicom, tacy jak Radosław Sobolewski, Paweł Brożek, Małecki, Krim czy Pawełek. Solidnymi wzmocnieniami okazali się Dragan Paljić, z którego zrobiono lewego obrońcę, stoperzy Osman Chavez i Gordon Bunoza oraz prawy obrońca Erik Czikosz. Przy czym trzej ostatni dość długo się docierali i ich potencjał wciąż pozostaje nie do końca określony. Pomocnik Boukhari miał przebłyski. Widać, że ma spore umiejętności, ale musi poprawić przygotowanie fizyczne. W tej sytuacji wydaje się, że największym przegranym tego sezonu w Wiśle jest Piotr Brożek. Przez ponad dwa sezony sumiennie wypełniał on rolę lewego obrońcy. Trener Kasperczak przesunął go do pomocy i "Pietia" się pogubił. Trener Maaskant obejrzał sobie, jak tragicznie zagrał w wyjazdowym meczu z Karabachem, i wolał stawiać na lewej obronie Paljicia. Piotr Brożek dostał dwa razy szansę - na lewym skrzydle w meczu z Górnikiem i z Cracovią jako środkowy pomocnik. Nie zachwycił i trafił na ławkę rezerwowych. Jego przyszłość w krakowskim klubie stoi pod znakiem zapytania, zwłaszcza że za kilka miesięcy kończy mu się kontrakt. Odkrycie z Korony, konieczne wzmocnienia Za odkrycie tej rundy na pewno uznać należy Cezarego Wilka. 24-letni pomocnik, pozyskany z Korony, wprawdzie nie wywalczył sobie jeszcze miejsca w podstawowym składzie, bo na razie pozycja Sobolewskiego jako defensywnego pomocnika jest niepodważalna, ale pokazał, że niebawem może zostać jego godnym następcą. Wilk już teraz prezentuje się lepiej od "Sobola" w ofensywie, czego dowodem mogą być dwa gole. W Wiśle, po udanym jesiennym finiszu, nikt nie wyobraża sobie, aby zespół nie wywalczył mistrzostwa Polski. Do zrealizowania tego celu konieczne są jednak wzmocnienia. Minimum trzy. Drużyna potrzebuje przede wszystkim doświadczonego, ogranego, najlepiej lewonożnego stopera. Plany wypożyczania z Palermo Kamila Glika nie mają w tym kontekście najmniejszego sensu. Poza tym na Reymonta powinien trafić solidny lewy obrońca. Eksperyment z Paljiciem przyniósł doraźnie pewien efekt, ale na dłuższą metę nie powinien być kontynuowany. I na koniec: Wiśle niezbędny jest skuteczny napastnik. Opieranie siły ataku na Pawle Brożku nie służy dobrze zespołowi i samemu zawodnikowi. Jeśli Mariusz Pawełek nie podpisze nowego kontraktu, to trzeba też pozyskać podobnej klasy bramkarza. W sumie czas działa na korzyść Wisły i trenera Maaskanta. Holender lepiej poznaje zespół i naszą Ekstraklasę. Pewną niewiadomą będzie tylko, jak zdoła zimą przygotować zespół do rundy wiosennej. Do tej pory nie stawał przed takim zadaniem, gdyż w Holandii przerwa między rundami jest bardzo krótka.