Wszystko o Lidze Mistrzów: Zestaw par, statystyki, strzelcy i kartkowicze - Kliknij! Żeby znaleźć ważniejsze zwycięstwo "Królewskich" w Lidze Mistrzów niż to wczorajsze z Tottenhamem, trzeba się cofnąć do finału z 2002 roku. Wtorkowej nocy wszystko zagrało dla Jose Mourinho. Od Petera Croucha, którego wzrostu najbardziej obawiano się w Madrycie, przez błędy Heurelho Gomesa, gole Emmanuela Adebayora ściągniętego do klubu wbrew woli Florentino Pereza, po ryzykujących ciężkie urazy Cristiano Ronaldo i Marcelo. Zaczął Adebayor, dyżurny kat Tottenhamu, który nękał go w czasach występów Arsenalu, i do dziś nie przestał (8 goli w 8 meczach przeciw Spurs). Początek Realu był wręcz imponujący, a kiedy londyńczycy odetchnęli po miażdżącej przewadze "Królewskich", Peter Crouch wyleciał z boiska. "Crouch mnie zawiódł. Czerwona kartka zasłużona, choć dla nas brzmiała jak wyrok. Mecz zmienił się w mission impossible" - przyznał Harry Redknapp. Po meczu nie było oczywiście nikogo w obu drużynach, kto nie wskazywałby 15. minuty, jako kluczowej dla losów rywalizacji o półfinał. W przewadze Real zaczął grać gorzej, ale i tak piłkarze Tottenhamu stracili bardzo dużo sił, broniąc się w dziesiątkę. Zwłaszcza, że trzeba było podwajać krycie najlepszego na boisku Marcelo i Cristiano Ronaldo, którego niemal każdy strzał wywoływał panikę Heurelho Gomesa. Obaj gracze Realu zagrali wbrew woli lekarzy, ryzyko ciężkich kontuzji wziął na siebie sam Mourinho. I znowu okazało się, że miał rację, tak jak wtedy, gdy walczył z prezesem Realu o sprowadzenie Adebayora. Napastnik z Togo od ścięcia dredów nie zdobył bramki dla Realu, przełamał się w chwili, gdy trener najbardziej tego potrzebował. Ani jednego uśmiechu Prasa madrycka ogłasza, że była to noc godna drogi po 10. Puchar Europy. Znacznie mniej mówili o tym sami piłkarze Realu. Część z nich była zaskoczona tak słabą postawą rywala, Iker Casillas nie chciał przyznać, że awans do półfinału jest pewny. Kapitan Realu wciąż rozpamiętywał za to ligową porażkę ze Sportingiem, która według wszystkich znaków na niebie i ziemi kosztowała jego drużynę tytuł mistrza Hiszpanii. Według relacji z mixed zone, po efektownym zwycięstwie nad Tottenhamem, Iker ani razu się nie uśmiechnął. Kapitan Realu wydaje się mieć zadziwiająco wiele wspólnego z trenerem Barcelony. Na konferencji prasowej przed dzisiejszym meczem z Szachtarem Pep Guardiola powiedział, że tak złych przeczuć już bardzo dawno nie miał. "Widzę drużynę bardziej poza Ligą Mistrzów niż w niej" - dodał. Był wściekły na kibiców swojego klubu, którzy stroili sobie żarty z Dmytro Czyhryńskiego. "To ja go do Barcelony sprowadziłem, zdobył z nami mistrzostwo Hiszpanii. Nie wiem, dlaczego ktoś ma teraz czelność okazywać mu brak szacunku" - irytował się. Strach przed kolosem ze Wschodu Guardiola wychwalał Szachtar pod niebiosa mówiąc, że każdy kibic z Camp Nou marzyłby o kilku Brazylijczykach grających w Doniecku. "Mają tam trenera, który pracował w zawodzie, zanim ja zacząłem grać w piłkę" - mówił o 66-letnim Mircei Lucescu. Pytany, czy tak jak Jose Mourinho przed meczem z Tottenhamem nie robiłby tragedii z wyniku 0-0, nie odpowiedział wprost. Dał jednak do zrozumienia, że jeśli tak zakończy się pierwszy mecz na Camp Nou, w Doniecku Barcelona stanie na straconej pozycji. "Ja na bezbramkowy remis się nie zgadzam. Idziemy po zwycięstwo" - mówi Leo Messi. I tego właśnie najbardziej obawia się trener Barcelony: że do jego piłkarzy nie dociera, z jak silnym rywalem przychodzi im się mierzyć. "Oni harują na boisku jak zwierzęta. Przegramy, jeśli nie zrobimy tego samego" - podsumował. Real Madryt zrobił, co do niego należało, by w półfinale Champions League doszło do hiszpańskiego klasyku. Dziś swoje musi dodać Barcelona. Guardiola stara się wstrząsnąć zespołem, wypominając mu słabą grę i nieskuteczność w ostatnich meczach. "Kiedyś wygrywaliśmy po 4-0, ostatnio męczymy się, by zwyciężyć 1-0. Chyba wszyscy dostrzegają, że drużyna nie jest w szczytowej formie" - kończy. Z Schalke chciał grać każdy, dziś nie chce nikt Największym bohaterem Hiszpanii jest jednak ponownie Raul Gonzalez, który wczoraj na San Siro zdobył 70. gola w 139. meczu w Pucharze Europy, prowadząc Schalke do sensacyjnego zwycięstwa 5-2 nad Interem. Dziesiąty zespół w tabeli Bundesligi, mający znacznie większą stratę do czołówki, niż przewagę nad strefą spadkową, przeistoczył się w rewelację Ligi Mistrzów. Przed losowaniem ćwierćfinałów wszyscy rywale chcieli trafić na nową drużynę Raula, szczęście uśmiechnęło się do obrońcy trofeum, który w 1/8 wyeliminował znacznie silniejszy Bayern Monachium. Wczoraj drużyna z Gelsenkirchen zakpiła sobie jednak z wszelkiej logiki, w jednym meczu wbijając zespołowi z Mediolanu więcej bramek, niż stracił w całej fazie pucharowej poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. Czytaj inne teksty Dariusza Wołowskiego i dyskutuj z nim na blogu - Kliknij!