W poniedziałkowych zajęciach piłkarze łódzkiej drużyny nie uczestniczyli. Zamiast o godz. 17 wyjść na boisku, to kilka minut później w cywilnych ubraniach opuścili szatnię i udali się do jednej z galerii handlowych. To protest przeciwko prezesom klubu, którzy nie dość, że zalegają z wypłatami, to nie dotrzymują kolejnych terminów spłaty długów. Większość piłkarzy ostatnią pensję otrzymała w styczniu. Widzew zareagował szybko. W oficjalnym oświadczeniu wytłumaczono, że do klubu nie wpłynęły prawie trzy miliony złotych za zimowe transfery Marcina Robaka i Tomasza Lisowskiego, a ponad pięć milionów zostało zainwestowanych w nieruchomość. Władze klubu nie omieszkały wspomnieć o dużym rozczarowaniu zachowaniem piłkarzy i ewentualnych konsekwencjach protestu. Jak wiadomo nieoficjalnie, zawodnicy konsekwencji nie unikną i zostaną ukarani. Najbardziej prawdopodobny scenariusz na dziś - zakazanie treningów z pierwszym zespołem, ale i Młodą Ekstraklasą trzem graczom, którym w czerwcu wygasają umowy. Klub chce ukarać ich dla przykładu, aby takie sytuacje nie miały znów miejsca w przyszłości. Bo pewnikiem jest, że jeśli Widzew nie dotrzyma kolejnego terminu spłaty długów, to piłkarze poważnie rozważą ponowny protest. Ci, którzy już dużo wcześniej upominali się o zaległe pieniądze, nie wyszli na tym dobrze. Piotr Kuklis od dłuższego czasu ćwiczy z zespołem Młodej Ekstraklasy, a Wojciecha Szymanka próbowano na siłę pozbyć się z klubu. Za tym drugim ostatecznie wstawił się Czesław Michniewicz. Dziś również trener Widzewa jest w niezbyt komfortowej sytuacji, bo jemu klub też jest winien spore pieniądze. - Nie chcę wychodzić przed szereg i mówić, co będzie, jeśli piłkarze zostaną zawieszeni. Nie ja przecież będę o tym decydował - zaznacza. Zadecydują, i to w najbliższym czasie, prezesi.