- Na środowy mecz Lecha z Feyenoordem czeka cała piłkarska Polska. Czy pan również wieczorem zasiądzie przed telewizorem, ściskając kciuki za "Kolejorza"? - Niestety, będę wtedy na zgrupowaniu z Arminią i nie dam rady obejrzeć meczu. Chyba że transmisja będzie w internecie lub na Eurosporcie. W końcu Lech robi furorę w Europie i może wybiorą jego ostatni mecz grupowy do transmisji. Jeśli będzie okazja, to chętnie obejrzę ten mecz, bo jestem ciekaw, czy Lech zdoła się zakwalifikować. Byłoby to dobre dla polskiej piłki. - Co powie pan o poprzednich meczach ekipy Franciszka Smudy w Pucharze UEFA? - Na pewno takie mecze, jak z Deportivo czy CSKA, to jest coś, co ludzie chcą oglądać. Właśnie przez takie mecze, jak te w pucharach, polscy zawodnicy mogą się wypromować do gry w lepszej lidze. Nie odbywa się to dzięki występom w reprezentacji Polski, bo ona gra, jak gra. Nawet występy w kadrze na tych wielkich imprezach nie sprzyjają temu, aby się wypromować. - Na kogo z lechitów zwrócił pan do tej pory szczególną uwagę? - Myślę, że Stilić jest dobrym zawodnikiem. Pokazuje się z dobrej strony. Jego stałe fragmenty gry są bardzo groźne i bardzo ciekawie rozwiązywane. Myślę, że jest jednym z zawodników, który mógłby sobie poradzić za granicą, ale to też jest duży znak zapytania. - Dlaczego? - Bo w Pucharze UEFA gra się mecz raz na dwa tygodnie, a w Bundeslidze trzeba co tydzień dawać z siebie maksimum. Nie można sobie pozwolić na wahania formy, bo wtedy wypada się ze składu. Nie wiem, czy zawodnicy z Polski zdają sobie sprawę z tego, że tu od pierwszej do ostatniej kolejki trzeba być wciąż skoncentrowanym i podchodzić profesjonalnie do futbolu. - Rozumiem, że do tych meczów o wielką stawkę nie wlicza pan Lechowi spotkań w ekstraklasie? - Czytałem wypowiedzi Franka Smudy. On sam twierdzi, że po takich meczach jak z Deportivo ciężko mu zmobilizować piłkarzy do takiej samej walki i zaangażowania jak w spotkaniach z Piastem Gliwice. Dla samych zawodników nie jest to łatwe. A w ligach francuskiej, niemieckiej czy angielskiej na co dzień gra się z zespołami, które praktycznie cała Europa zna. Nikt nikogo nie musi mobilizować do grania. Za mobilizację wystarcza sama nazwa klubu. - Skoro już mówimy o polskim podwórku, to nie da się ukryć, że kibice Lecha i Widzewa z utęsknieniem czekają na lato 2011 roku. Wtedy bowiem kończy się panu kontrakt z Arminią. Fani liczą, że jeszcze wróci pan do Polski. - (śmiech) Wiadomość o moim powrocie do Widzewa czy Lecha to bardziej wymysł dziennikarzy. Podpisałem nowy kontrakt do 2011 roku. Kiedy on upłynie, będę miał 34 lata. Widzew? Na pewno teraz nie jest tam, gdzie powinien być. Jego miejsce jest w ekstraklasie, a nie na jej zapleczu. Od paru lat ten klub nie może sobie poradzić. Z tym klubem związani są nie do końca poważni ludzie odkąd odszedł stamtąd pan Grajewski. Co do Lecha, to jest na dobrej drodze, aby stać się pierwszą siłą w polskiej piłce. Zasłużył na to. Sam fakt, że na ich mecze przychodzi po 20 tysięcy, to poważna motywacja, aby budować silnego Lecha. Mam nadzieję, że tak będzie. A co będzie w 2011 roku - zobaczymy. - Trochę ominął pan to pytanie... - Do 2011 roku jest jeszcze mnóstwo czasu i wiele rzeczy może się wydarzyć. Byłoby nie fair z mojej strony gdybym tutaj plany jakieś snuł na sezon po roku 2011. Ja będę miał wtedy 34 lata i trzeba zadać sobie pytanie: Czy ktoś będzie się rozglądał za 34-letnim zawodnikiem? Na razie spokojnie. Koncentruję się na utrzymaniu Arminii w Bundeslidze. A przy okazji pozdrawiam kibiców Widzewa i Lecha, bo tym klubom dużo zawdzięczam i na pewno patrzę na ich wyniki co tydzień. - Ogląda pan mecze reprezentacji Polski? Śledzi ostatnie wyniki, powołania? - Tak, ale jako typowy kibic. Zrezygnowałem świadomie z gry w kadrze i występów dla Leo Beenhakkera. Ale cieszą mnie wygrane mecze, smucą przegrane, ale nie robi to na mnie wielkiego wrażenia. - A kogo pan popierał w sporze Leo Beenhakker - Antoni Piechniczek? Gdyby Holender odszedł ze stanowiska mógłby pan teoretycznie wrócić do kadry. - Nie zaprzątam sobie głowy takimi sprawami. Będąc tyle lat w Niemczech nauczyłem się patrzeć na to, co samemu można osiągnąć, a nie na to, co można zyskać dzięki niepowodzeniom innych. To jest moja dewiza w życiu. Nie jestem zazdrosny o czyjekolwiek sukcesy. Robię swoje, to co do mnie należy, a inne rzeczy przyjdą same. - No dobrze, a nie czuje się pan trochę niespełniony? W końcu strzela pan tylko w klubie, a reprezentacja to jakby zupełnie inna bajka. - Czy ja się czuję niespełniony? Na pewno moja kariera reprezentacyjna jest żadna. Zagrałem 17, albo 18 meczów. Na pewno jest to śmieszne i mi zaprzątało to głowę zawsze, dlaczego zawodnik, który regularnie strzela w Bundeslidze nie dostał realnej szansy pokazania się w reprezentacji. Bo umówmy się, że 45 minut w meczu z Czechami to nie jest szansa. Różni ludzie będą to komentować, ale ja mam swoje zdanie na ten temat. - Myślał pan o Eriku Cantonie podejmując decyzję o rezygnacji z gry w momencie, gdy osiągnął pan życiową formę? - Zrezygnowałem tuż przed najlepszym momentem, zanim zacząłem strzelać gole. Przemyślałem to dobrze z moją żoną, z rodziną i do była świadoma decyzja. Ja nie rozumiem takiej rzeczy: zawodnik gra w pierwszej Bundeslidze, strzela gole i występuje regularnie. I taki ktoś nie dostaje powołań, albo dostaje szansę 45 minut gry w meczu, a tymczasem walczy się o zawodnika z IV ligi, który gra w rezerwach Borusii Dortmund. Mówię tylko przykładowo. Tego nikt nie będzie potrafił wytłumaczyć, obojętnie jakie argumenty będzie stosował. Czy ja mam 31 lat, czy nie. Bo nie patrzy się w metrykę, tylko jaką ktoś ma formę. Ale OK. Ja muszę się z tym pogodzić, choć nie muszę tego rozumieć. - Wcześniej była mowa o wigilii i życzeniach utrzymania w Bundeslidze dla kolegów z drużyny. Czego w takim razie życzyłby pan polskim piłkarzom i kibicom reprezentacji? - Powiem tak: nie tylko piłkarzom i kibicom, ale wszystkim Polakom chciałbym życzyć zdrowia. Bez tego niczego w życiu nie można osiągnąć. Bo ono jest, to każdy ma głowę, dwie ręce, dwie nogi i może podejmować takie decyzje, żeby być w życiu szczęśliwym. Rozmawiał Rafał Walerowski