"Dwa tygodnie temu byłem świadkiem groźnego upadku bułgarskiej zawodniczki w mistrzostwach świata juniorek we włoskim Deutschnofen. To pokazuje, że na torach naturalnych też dochodzi do wypadków, a jednym z ich powodów jest nieuwaga" - powiedział PAP 29-letni Waniczek. W piątek podczas treningu na olimpijskim, sztucznie lodzonym torze w kanadyjskim Whistler śmierć poniósł Gruzin Nodar Kumaritaszwili. "U nas prędkości dochodzą do 100 km/godz, ale przed zakrętami wyhamowujemy nawet do 20 km/godz. Później potrzeba czasu by znów nabrać szybkości. Na szczęście ja z Andrzejem Laszczakiem jeździmy na tyle bezpiecznie, że rzadko mamy wywrotki. Mimo upływu lat pamiętam jednak, że w 1999 roku, na torze we włoskim Olang, złamałem nogę. Wspomnienia z Włoch mam jednak dobre, bowiem rok później wywalczyliśmy tam brązowy medal mistrzostw świata" - dodał. W niedzielę Laszczak z Waniczkiem triumfowali w Gołdapi w mistrzostwach Polski. W jedynkach złote medale zdobyli Adam Jędrzejko (Waniczek był drugi) i Wioletta Ryś. To był ostatni start przed finałowymi zawodami PŚ, które w ostatni weekend odbędą się w Garmisch-Partenkirchen. W klasyfikacji generalnej polski duet zajmuje czwarte miejsce, ze stratą 35 punktów do plasujących się na trzeciej pozycji Austriaków Christiana i Andreasa Schopfów. "Musimy być w dwójce, a najgroźniejsi rywale - za nami. Jeśli zrównamy się z nimi punktami, to będzie liczyć się ostatni występ" - stwierdził Waniczek, który z Laszczakiem zwyciężył w punktacji łącznej PŚ w sezonie 2001/2002. Dwukrotnie klasyfikowani byli w "generalce" na drugich lokatach, a raz na trzeciej. "W naszym dorobku jest dziesięć indywidualnych zwycięstw w PŚ. W Ga-Pa będzie trudno o kolejne, bowiem to trudny, trochę niebezpieczny, stromy tor. Zazwyczaj mieliśmy na nim pecha, bowiem trafialiśmy na deszcz, a zdecydowanie wolimy rywalizację na twardym lodzie" - dodał.