Kolarstwo od kilku ładnych lat, co roku jest wstrząsane jakąś głośną aferą związaną z niedozwolonymi środkami. - Dzieje się tak dlatego, że Międzynarodowa Unia Kolarska stosuje strategię, aby oczyścić kolarstwo - uważa Lang. - Od 1993 roku organizuje pan Tour de Pologne, więc tremy przed niedzielą chyba nie ma? - Nie ma tremy (śmiech). Mam bardzo dobry zespół ludzi, którzy pracują ze mną, cały rok przygotowując tę imprezę. - No właśnie, bo przygotowanie takiego wyścigu, to nie jest tydzień czy miesiąc... - To nie jest tak, jak to wygląda w telewizji, że jadą kolarze, przejechali linię mety i na tym koniec. Przygotowania są żmudne i trwają ponad rok. Potrzebne są zgody, pozwolenia. Współpracują z nami wojewodowie, starostowie, prezydenci miast, burmistrzowie, wójtowie. To tak, jakby chcieć zrobić imieniny u kogoś w domu i nie zapytać się go o zgodę. Musimy się więc np. dowiedzieć, czy można daną drogą przejechać i poprosić o jej zabezpieczenie. Wymaga to dużego wysiłku, ale pracując nad tym cały rok, upewniasz się, że wszystko jest dobrze zrobione, a twoi partnerzy po drugiej stronie - miasta, województwa, starostwa, są zadowoleni. Tym bardziej, że kolarstwo nie jest sportem komercyjnym, my nie bierzemy pieniędzy za bilety, czyli gospodarze danej miejscowości cieszą się, że wspólnie z nami mogą coś dać swojej społeczności. - Czym tegoroczny Tour de Pologne będzie się wyróżniał od poprzednich? - Przede wszystkim pierwszy etap będzie bardzo ciekawy. Jazda drużynowa na czas na kilometrowej rundzie wokół Teatru Wielkiego w Warszawie. Praktycznie od startu do mety widać przejazd kolarzy. Kiedy skończy jedna ekipa rusza następna i tak po kolei każda drużyna zostanie zaprezentowana. Brakowało mi czegoś takiego. Oprócz tego jest jeden etap górski mniej niż w poprzednich latach. Najpierw mamy etap z Dzierżoniowa do Jeleniej Góry, podczas którego dwa razy wjeżdżamy pod "Orlinek" i z niego zjeżdżamy i ostatni, kiedy kolarze sześć razy będą pokonywać tę górę. To jednak w zupełności wystarczy. Gdyby wcześniejsze płaskie etapy, niektóre ponad 200-kilometrowe, odbywały się przy takiej pogodzie, jaka jest obecnie i wiał boczny wiatr, to mogłoby się różnie dziać. - O Tour de Pologne jest głośno w największych polskich mediach, ale nie uważa pan, że wyścigowi brakuje sukcesu naszego zawodnika. Gdy w Formule 1 nie było Roberta Kubicy... - ... to nikt w Polsce nie interesował się tym sportem. Ja osobiście cieszę się, że w kolarstwie walczy się z dopingiem, Jakikolwiek kolarz weźmie doping czy jest tylko podejrzany, od razu się to nagłaśnia. Dzieje się tak dlatego, że Międzynarodowa Unia Kolarska stosuje taką strategię, aby oczyścić kolarstwo. Chodzi o wyrównanie szans. Jeżeli przed startem umawiamy się, że jedziemy na "czysto", a ktoś łyknie jakąś "pigułę" i będzie chciał oszukiwać, to nie należy go żałować, a wręcz przeciwnie. I to jest to, co zadziałało w kolarstwie. W tym sporcie nie ma pieniędzy, za wypełnienie stadionów czy hal, przez co w takich dyscyplinach nie ma interesu, aby walczyć z dopingiem. Przecież koszykarze z NBA zgodzili się na udział w igrzyskach olimpijskich w Barcelonie pod warunkiem, że nie będą poddani kontroli dopingowej. Czy Maradona, który przyznał się, że całe życie grał na "koksie", a teraz jest jak beczka i nie może przejść przez drzwi. W kolarstwie sponsor odzyskuje zainwestowane środki w zależności, jak jego logo jest eksponowane na koszulce. Zależy mu więc, aby jego zawodnik wygrał, żeby był w ucieczce, żeby się pokazał. I jeżeli wśród 20 ekip, dwie oszukują stosując doping i "kradnąc" zwycięstwa, to inne to nagłaśniają i wyrzucają z tego środowiska. Nie ma drugiej dyscypliny sportu, która by tak radykalnie walczyła z dopingiem. Kolarze na początku roku mają zakładane "paszporty", gdzie są podane kody DNA, poziom hemoglobiny czy hormonów. I jeśli zawodnik będzie miał wpisany poziom testosteronu na poziomie pięć, który podskoczy do 10, to nie zostanie nawet dopuszczony do wyścigu, a gdy zostanie przyłapany na oszukiwaniu to traci roczną pensję i przez dwa lata nie może uprawiać swojego zawodu. - Pan się jednak zgodził na start Astany, którą w tym roku wstrząsnęła afera dopingowa. Z kolei Danilo di Luca wciąż musi się tłumaczyć przed Włoskim Komitetem Olimpijskim. - Na razie na niego nic nie znaleziono. Poza tym istnieje podział ról. Jako organizator imprezy dbam o to, by była przygotowana, bezpieczna. Moim partnerem po drugiej stronie jest UCI, która zarządza 20 Pro Teams. Ja imiennie nie zapraszam żadnej z ekip. To właśnie UCI przysyła mi listę zespołów, które mają wystartować w Tour de Pologne. Jeżeli Unia Kolarska odebrałaby licencję Astanie, to wtedy ta drużyna, nie mogłaby startować, a jeśli nie uznaje odpowiedzialności zbiorowej, żeby za grzechy Winokurowa karać sponsora i 20 niewinnych ludzi, to głupotą byłoby, gdybym chciał się pokazać, jak to robią Francuzi, Włosi, czy Hiszpanie i nie zgodzić się na udział szwajcarskiego zespołu. Poza tym, jako organizator nie walczę osobiście z dopingiem, stwarzam tylko warunki do przeprowadzenia kontroli, które są w gestii niezależnych komisji. Muszę opłacić przyjazd ekip walczących z dopingiem, opłacić wszystkie próbki, analizy, co kosztuje prawie 30 tysięcy euro. Natomiast same zasady, technika walki z dopingiem jest poza organizatorem. Dlaczego więc mam mieszać się w coś, co nie jest moją działką?. To tak, jakby UCI powiedziało mi, gdzie mają być mety, a to jest przecież moja sprawa. - Wracając do Polaków, to który z nich ma największe szanse na bycie w czołówce? - W zeszłym roku Marek Rutkiewicz będąc czwartym udowodnił, że może się liczyć. Istotne jest to, że walka z dopingiem wyrównuje szanse. Nie to, że Francuz, Włoch, czy ktoś inny będzie miał lepszego lekarza, będzie brał lepszy "koks" i wygra. Winokurow złamał zasady i myślał, że zostanie przyłapany? Na pewno nie. Teraz jest tak gęste sito, że wyłapuje się prawie wszystkich dopingowiczów i wielcy się boją. Z peletonu wypadł przecież Ullrich, wypadło kilku innych i on się oczyszcza. Nie patrzy się na to, że ktoś wygrał Tour de France i jest "świętą krową". Brałeś doping, wypadasz.