Dla obu zespołów to był mecz o zachowanie szans na awans do najlepszej szesnastki i choć to dopiero drugie spotkanie w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, to przegrany mógł o tym zapomnieć. Faworyta trudno było wskazać, bo choć Francuzi doznali istotnych osłabień, a kielczanie się wzmocnili, to ich obecna forma nie napawała optymizmem. I pierwsza połowa to potwierdziła. Grający przeciętnie, by nie rzec topornie Francuzi wypracowali aż czterobramkową przewagę. Jak tego dokonali? Dostali tę przewagę w prezencie. Siedem akcji kielczanie zepsuli sami robiąc błąd podania, siedem razy trafiali we francuskiego bramkarza, dwa razy obili słupek i tyle samo ich rzutów było zablokowanych. A wszystko dlatego, że brakowało im koncentracji, pewności siebie i momentami nawet pomysłu. Liderem strat był Mariusz Jurasik, który pierwszego gola zdobył w 25 minucie. Pierwszego i ostatniego. Potem z wyjątkiem trzech podań otwierających drogę do bramki Rastko Stojkovićowi notował same straty i pudła. Drugi z tych, którzy mają stanowić o sile kieleckiej siódemki - Michał Jurecki, był niewiele lepszy - dwa gole i reszta straty. We dwóch popełnili 15 strat, zdobyli trzy bramki. - Gramy katastrofę - przyznał po meczu Jurasik. W niedzielę zastrzeżeń nie można mieć tylko do dwóch graczy. Bramkarz Marcus Cleverly był klasą sam dla siebie - obronił 22 rzuty, w tym dwa karne. Tomasz Rosiński to jeden z nielicznych, który nie zawodził w ataku - 5 goli i 4 asysty. Ale we dwóch się nie wygra, choć szansa była i to ogromna. W drugiej połowie kielczanie podjęli pogoń za nienajmocniejszym rywalem. Od 40 minuty przy stanie 22:17 dla Chambery zaczęli odrabiać straty. I po siedmiu minutach było tylko 23:22 dla gospodarzy. Znowu jednak niecelne rzuty Jurasika i Mateusza Zaremby pozwoliły Francuzom odskoczyć na trzy gole (25:22). Kolejny doskok załatwił Paweł Podsiadło - dwie bomby w minutę, świetna interwencja Cleverly`ego i znów było tylko 25:24. Ale to wszystko znów na nic. Na nic kapitalnie obroniony przez Duńczyka karny i dwie udane interwencje w sytuacji sam na sam. W 54.minucie Chambery znów prowadziło trójką - 27:24. I co z tego, że do końca nie rzucili już ani jednej bramki, skoro kielczanie marnowali akcję za akcją. 100 sekund przed końcem meczu udało się kolejny raz dojść rywala na jedną bramkę, a z tych 100 sekund najpierw grali z przewagą dwóch graczy, a potem już do końca - jednego. 33 sekundy przed końcem Rosiński trafił w słupek, a w ostatniej akcji Zaremba został złapany w pół i nie zdążył oddać rzutu. Te 100 sekund kwituje poziom bezradności kieleckiej siódemki, która największy problem ma sama ze sobą. Bo Francuzi są zespołem do ogrania, czego nie można powiedzieć o pozostałych rywalach kielczan w grupie A. Teoretycznie Vive Targi Kielce może jeszcze awansować do najlepszej szesnastki, ale do tego potrzeba wygrywać u siebie i na wyjeździe z THW Kiel, Barceloną czy Rhein Neckar Loewen. A w tej chwili brzmi to jak niesmaczny żart. W niedzielę kielczanie grają w Niemczech z triumfatorem Ligi Mistrzów THW Kiel. Leszek Salva, Chambery Chambery Savoie - Vive Targi Kielce 27:26 (16:12) Chambery Savoie: Nebojsa Grahovac, Cyril Dumoulin - Laurent Busselier 7 (3), Xavier Barachet 4, Karel Nocar, Bertrand Roine, Benjamin Gille 1, Guillaume Saurina 3, Edin Basić, Cedric Paty, Benjamin Massot-Pellet 5, Gregoire Detrez, Damir Bicanic 6. Vive Targi Kielce: Marcus Cleverly, Kazimierz Kotliński - Piotr Grabarczyk 2, Michał Jurecki 2, Kamil Krieger, Mateusz Zaremba 2, Paweł Podsiadło 4, Patryk Kuchczyński 2, Mirza Dżomba, Mariusz Jurasik 1, Rastko Stojković 5 (2), Rafał Gliński, Daniel Żółtak, Tomasz Rosiński 5, Witalij Nat 3. Sędziowali Peter Herczeg i Peter Sudi (Węgry). Widzów 2000. Kary Chambery: 12 minut (Barachet i Nocar po 2, Massot-Pellet, Detrez) Vive Targi Kielce: 14 minut (Jurecki, Zaremba po dwie, Gliński, Krieger, Żółtak). Przebieg: 0:2, 3:2, 3:3, 4:3, 4:4, 7:4, 7:5, 8:5, 8:8, 9:8, 9:9, 12:9, 12:10, 14:10, 14:11, 15:11, 15:12, 16:12. II połowa: 17:12, 17:13, 18:13, 18:14, 20:14, 20:16, 21:16, 21:17, 22:17, 22:19, 23:19, 23:22, 25:22, 25:24, 27:24, 27:26.