Rezultaty 22-letniego sprintera nie są jeszcze szczytem jego możliwości. W stolicy Chin na 100 m wyraźnie zwolnił na końcowych metrach, a na 200 m popełnił sporo błędów technicznych. "Bieg w Pekinie uważałem za idealny, ale potem, jak usiedliśmy z trenerem, zaczął mi pokazywać gdzie i co można jeszcze poprawić. Dzięki temu wiem, że jestem w stanie pobiec szybciej" - przyznał. Jak szybko - nie chce przewidywać. "Wynik Michaela Johnsona na 200 m (19,32) wydawał mi się niesamowity i nieosiągalny. Teraz, jak go pobiłem (19,30), już taki dla mnie nie jest. Dlatego trzeba uważać w ocenach. Może tak się zdarzyć, że za parę lat mój rezultat też będzie już tylko przeszłością" - powiedział Bolt. Najważniejsze dla niego w chwili obecnej jest, by pozostać sobą. "Wielu mnie pytało, dlaczego po zdobyciu trzech złotych medali olimpijskich tańczyłem na stadionie. Nie było to w planie. Pokazałem po prostu jaki jestem. Uwielbiam tańczyć, dlatego to robiłem i chciałbym, by tak zostało do końca" - tłumaczył rekordzista świata na 100 (9,69) i 200 (19,30). Po powrocie do kraju czekały na niego tłumy. "To było wspaniałe. Po wyjściu z samolotu oczekiwało mnie mnóstwo ludzi, nie wiedziałem co się dzieje. W Kingston padał akurat deszcz, a tam stali kibice od paru godzin, byli cali przemoknięci, takie poświęcenie tylko po to, by mnie dotknąć czy na żywo zobaczyć" - wspominał. W przyszłym roku najważniejszą imprezą są mistrzostwa świata w Berlinie i na nich skupia całą swoją uwagę. W sezonie halowym nie zamierza startować. "Nie mam żadnych szans na dystansie 60 metrów, więc nie ma sensu się ścigać. Jestem za wysoki i moim największym problemem jest wyjście z bloku startowego, co jest najważniejszym elementem na tak krótkich dystansach jak 60 m" - ocenił Bolt. Jak sam przyznał "w stolicy Niemiec możliwy jest mój udział w sztafecie 4x400 m. Decyzję jednak podejmie trener, a ja nie będę go do tego zachęcał. Za dwa lata jednak przyjdzie chyba już czas na rywalizację na dystansie jednego okrążenia". Po igrzyskach obiecał, że skończy z wizytami w McDonaldzie, ale... "nadal pozostaje to tylko w planach. Jem to, na co mam ochotę i nie zastanawiam się nad tym, czy jest to zdrowe, czy nie. Sam też nie gotuję, może śniadania mi się zdarza czasami zrobić". Całą zimę zamierza spędzić na Jamajce. "Nigdzie nie jest tak gorąco jak tam, więc nie widzę sensu, by szukać sobie innego miejsca na treningi. Nie znoszę zimna, więc nawet lato w Europie jest dla mnie za zimne" - podkreślił. Nie tylko zimna nie lubi najszybszy sprinter w historii lekkiej atletyki. "Potwornie boję się... robaków, pająków i węży. To jedna z przyczyn, dla których jeszcze nigdy nie byłem w Afryce. Bardzo chciałbym jednak tam pojechać, dostałem zaproszenie do Kenii i chyba w przyszłym roku po zakończeniu sezonu w końcu się tam wybiorę" - zapowiedział. Najbardziej z bieżni podziwia... dwukrotną złotą medalistkę olimpijską w biegach na 5000 i 10000 m Etiopkę Tirunesh Dibabę. "Obejrzałem oba jej finały w Pekinie. To wręcz nieprawdopodobne, że po przebiegnięciu ponad dziewięciu kilometrów potrafi jeszcze ostatnie okrążenie pokonać sprintem. Dla mnie jest to niewyobrażalne i darzę ją wielkim szacunkiem" - zdradził Bolt. Nie tylko lekką atletykę lubi jednak oglądać. "Śledzę rozgrywki angielskiej Premier League, a kibicuję Manchesterowi United i Cristiano Ronaldo. Nie stronię również od NBA. Lubię popatrzeć na najlepszych koszykarzy na świecie. Moją pierwszą miłością był jednak... krykiet" - powiedział. W prasie po sukcesach Jamajczyka pojawiło się wiele spekulacji na temat dopingu. "Osobiście nie byłem z tym konfrontowany, ale mogę powiedzieć, że jestem czysty. Jestem bardzo często i regularnie kontrolowany, nie tylko podczas igrzysk w Pekinie, ale wielokrotnie na Jamajce. Nawet w ostatnich trzech tygodniach miałem ich dwie" - przekonywał. Z Monte Carlo Marta Pietrewicz