Włodzimierz Szaranowicz to prawdziwa legenda polskiego dziennikarstwa. Kibicom nierozłącznie kojarzy się z sukcesami Adama Małysza, transmisjami ligi NBA czy lekką atletyką. Głos popularnego "Szarana" przez dekady towarzyszył fanom, oklaskującym naszych sportowców. W 2019 roku pożegnał się z pracą w telewizji. Zmusiła go do tego poważna choroba, o której mówił między innymi w rozmowie z Jerzym Chromikiem. Pozycja, która ukaże się już niebawem, to zapis długiej rozmowy komentatora z córką, Martą Szaranowicz-Kusz. Włodzimierz Szaranowicz - kim jest? Włodzimierz Szaranowicz przyszedł na świat 21 marca 1949 roku w Warszawie jako syn pochodzących z Czarnogóry (ówczesna Jugosławia) imigrantów. Ukończył Akademię Wychowania Fizycznego. Jego specjalizacją była koszykówka. Dobrze zapowiadającą się karierę zawodnika przerwał upadek podczas jazdy na nartach i skomplikowana kontuzja nogi, w wyniku której dochodził do pełni sił przez trzy lata. W 1976 roku, jako 27-latek rozpoczął pracę w Polskim Radiu. Rok później zaliczył swój telewizyjny debiut, a jego dziennikarska kariera rozkwitła na dobre. Przez osiem lat (od 2009 do 2017 roku) był też dyrektorem TVP Sport. Żegnając się z telewizją, jako powód podał "chorobę neurologiczną". Czytaj także: Włodzimierz Szaranowicz udzielił córce obszernego wywiadu. Książka ukaże się w październiku "Szaranowicz. Życie z pasją" - fragment książki Poniżej prezentujemy fragment książki "Szaranowicz. Życie z pasją", która ukaże się 27 października. Słynny komentator opowiada w nim o fenomenie Adama Małysza i skoków narciarskich:Marta Szaranowicz-Kusz: Chciałam tylko zapytać, jak to jest tak się wzruszyć na antenie. - Siedząc przed mikrofonem, trzeba widzowi coś z siebie oddać - to musi być kawałek prawdziwego ciebie. Musisz się otworzyć. Ale dopóki nie masz pewnych narzędzi zawodowych i warsztatu, to otwierając się za bardzo, możesz się narazić na śmieszność. Człowiek jest bezradny, w pewien sposób nagi. A należy zrobić to tak, żeby zachować wnętrze. I z wnętrza wydobyć to, co najistotniejsze. To przechodzi przez głowę, ale czasami głowę trzeba odciąć i odmalować sytuację słowami, które płyną z serca, z ciebie, nie wiadomo skąd. Wylatują jak kule z karabinu maszynowego. Możesz mieć tylko nadzieję, że nie okażą się ślepakami. Najgorzej bowiem, gdy nie trafiasz w nastrój, nie trafiasz w odczucia widowni, nie trafiasz w istotę widowiska. Nie zauważasz czegoś ważnego. Komentator to zawód, w którym na żywo jesteś twórcą. Byłem świadkiem występów kolegów, którzy rzeczywiście "pojechali emocjonalnie", na granicy tego, co można nazwać sztuką. Ale później zamieniło się to w doskonałość zawodową. I ich wyróżnik. Po latach my, dziennikarze, mamy pewien rodzaj intuicji, jak poruszać się po tej cienkiej granicy. I ciebie intuicja nie zawiodła. Twój komentarz stał się legendarny. Adam Małysz w jednym z wywiadów powiedział o tobie tak: "To, że te miliony ludzi mnie kochały, to jest też zasługa człowieka, który im to przekazał. Za każdym razem, gdy słucham komentarzy Włodzimierza Szaranowicza, to płaczę. Myślę, że to był mój wielki kibic". - Czasami spotykamy na swojej drodze życiowej niezwykłe osoby. Ja miałem szczęście spotkać Adama Małysza. Chyba faktycznie daliśmy sobie wzajemnie bardzo wiele. Powiedziałem już kiedyś, że dla takich chwil, które nam zapewniał, warto żyć. "Adam Małysz, po medal, po złoto, dla nas, dla wszystkich. Pofrunął! Jest pięknie, jest medal. Adam, kochamy cię". "Ależ forma, ależ skoki, ależ klasa. Jak on to robi? Dlaczego się nie boi? Dlaczego tak wspaniale szybuje?" "Wskoczył do tej historii tak łatwo, tak pięknie". To tylko niektóre z twoich komentarzy, które towarzyszyły jego sukcesom. - Ktoś mógłby powiedzieć, że Małysz robił rzeczy banalne. Ot, skakał na nartach. Ale już sam fakt, że ktoś lata, jest potwierdzeniem niezwykłości. Piękno skoku narciarskiego najlepiej bodaj oddała wybitna przedwojenna dziennikarka sportowa Kazimiera Muszałówna. Zaczekaj, zaraz to znajdę... O, mam: "Szybki rzut ciała do przodu. Pięknie ułożone. Wyłożone na ścianie powietrza. Napięta lekkim łukiem nad nartami postać skoczka wypłynęła wysoko ponad głowami widzów. Narty szły w powietrze równo wąskim śladem. Rozpostarte ramiona chwyciły powietrze raz i drugi, głęboko, spokojnie, ruchem płynnym i zagarniającym. I nagle rozpostarte ramiona stanęły w powietrzu nieruchomo. Napięta postać leżała na powietrzu tak spokojnie i tak pewnie, jakby znalazła się w nikomu nieznanym punkcie podparcia. Nieruchomo i majestatycznie szybował jak orzeł rzeczywisty, uskrzydlony. Zagarnął lot siedemdziesięciopięciocentymetrowej przestrzeni i spikował do lądowania. Krótkie suche - klap. Narty zetknęły się z ziemią, jakby na ziemi przestała obowiązywać siła tarcia. Jakby tor ziemi był tylko przedłużeniem toru powietrza. Bez wahnięcia, bez zamącenia równowagi skoczek sięgnął w dół po śniegu, opętany szusem, prościuteńko stojąc na deskach". Czyż to nie piękny opis? Niemalże poetycki. - Wiesz, pamiętam, że wielu dworowało sobie z brytyjskiego skoczka narciarskiego Eddiego Edwardsa. Mówiono, że skacze tak krótko, że trener nie zdąża opuścić chorągiewki, a on już ląduje. Tymczasem jego ambicja i starania były naprawdę niezwykłe. Edwards był robotnikiem, sam opłacał koszty treningów. Miał marzenie i wielką odwagę, by zmierzyć się z lotem. Wszystkim się wydaje, że to nic trudnego. Aby zmienić zdanie, wystarczy pójść na górę na skocznię i stanąć na rozbiegu. Byłem na największych skoczniach, łącznie z mamucimi. To jest szaleństwo. Lot jest skrajnością, czymś mitycznym, jak u Homera. Nie jesteśmy stworzeni do tego, by przykładać sobie skrzydła i lecieć. Każdy, kto próbuje, jest herosem. Miliony Polek i Polaków oglądały ten - jak by się wydawało - niszowy sport regularnie przez wiele lat. Dla tego jednego jedynego herosa, Adama Małysza. Dlaczego? - Adam Małysz swoją postawą, wrodzoną skromnością i pracowitością przez lata pokazywał nam, co jest w życiu ważne. Ja tylko próbowałem wydobyć na wierzch wartości, które się w jego próbach i zmaganiach urzeczywistniały. Opowieść o Małyszu była historią o sile sportu. Długo szukałem języka, który najlepiej opisze zjawisko małyszomanii. Wiem, że czasem ocierałem się o patos. Ale może właśnie w sporcie jest wciąż na niego miejsce. Na największe wzruszenia. Łzy i ścisk gardła. Dumę i radość. Uważałem, że zadaniem dziennikarza sportowego jest nadać sportowym sukcesom należną im rangę i oddać prawdziwe emocje, które im towarzyszą. Zawsze też starałem się spojrzeć na sport głębiej. Szukać w nim przejawów humanizmu i najwyższych wartości. Być może moja dziennikarska era minęła. Z pewnością jestem już dinozaurem (śmiech). Książka "Włodzimierz Szaranowicz. Życie z pasją" ukaże się nakładem Wydawnictwa SQN. Premiera - 27 października. Opracował TC