Zdobywając mistrzostwo świata, Natalia Kałucka zaskoczyła wszystkich, nawet siebie. W drodze po złoto musiała pokonać między innymi swoją bliźniaczkę - Aleksandrę. Siostry przyszły na świat w Boże Narodzenie 2001 roku w siódmym miesiącu ciąży. Lekarze straszyli rodziców, twierdząc, że dziewczynki mogą mieć problemy nie tylko ze wzrokiem, ale i z chodzeniem. Teraz - w wieku 20 lat - Natalia święci swój życiowy triumf. Weszła bowiem na sam szczyt - dosłownie i w przenośni. Tomasz Brożek, Interia: Rozpocznę parafrazą znanego cytatu z kina familijnego. "Jak to jest być mistrzynią świata, dobrze?".Natalia Kałucka: - Od mojego triumfu minął już prawie tydzień, a ja nadal w to wszystko trochę nie wierzę. Jestem z siebie dumna. Dałam sobie radę bardziej mentalnie, niż fizycznie, bo wiedziałem, że pod względem fizycznym jestem w tym roku mocna. Mentalnie bywało różnie. To mój pierwszy medal w międzynarodowej imprezie seniorskiej. Czuję się z tym bardzo dobrze.Smak złota już jednak pani zna. Wszak ma pani na koncie tytuł mistrzyni świata juniorów.- Tak, ten tytuł zgarnęłam w 2018 roku. Co ciekawe - także w Moskwie. Szok czy euforia - jakie emocje dominowały w pani głowie po tegorocznym finale? - Byłam bardzo zszokowana, kompletnie w to nie wierzyłam, co zresztą dało się zauważyć podczas transmisji. Gdy zeszłam ze ścianki, byłam w swoim świecie. Ludzie podchodzili do mnie z gratulacjami, a ja byłam zupełnie "odłączona". Nic do mnie nie docierało. Byłam tak oszołomiona, że nie byłam w stanie nawet skakać z radości.W decydującym biegu już w połowie ścianki dało się zauważyć, że reprezentantka gospodarzy Julija Kaplina wyraźnie od pani odstaje i złoto jest na wyciągnięcie ręki. Udało się to zauważyć kątem oka?- Różnie z tym bywa. W półfinałowym biegu ze ścianki odpadła Aleksandra Mirosław. Wtedy w ogóle tego nie zauważyłam. W finale jednak tuż przed metą delikatnie zwolniłam, bo czułam, że nie mam koło siebie nikogo. Moją rywalką była zresztą Rosjanka, więc po reakcji publiczności dało się wywnioskować, że Kaplina ma problemy. Ma pani jakieś rytuały powtarzane przed każdym startem? Jeden z nich ponoć pomógł pani w Moskwie.- Tak. Moja koleżanka, która także zajmuje się wspinaczką, parę miesięcy temu zaprezentowała mi swój patent polegający na tym, że przed każdymi zawodami... całuje buty. Również zaczęłam to praktykować. Zawsze też buty czyści mi trener. Ten zwyczaj zostanie ze mną już na stałe. Trzeba przyznać, że droga do złota była wyjątkowa. Podczas zawodów w Rosji najpierw musiała bowiem pani pokonać swoją bliźniaczkę - Aleksandrę Kałucką, a następnie jej imienniczkę, wspomnianą już Aleksandrę Mirosław - świeżo upieczoną rekordzistkę świata z Tokio. Który z "polskich" biegów był dla pani trudniejszy?- Gdy biegłam z Olą Mirosław w finałowej czwórce byłam już cała w skowronkach, bo nigdy jeszcze nie doszłam tak daleko. Byłam z siebie po prostu dumna, emocje we mnie opadły i przystępowałam do rywalizacji z uśmiechem na twarzy. - Zobaczymy, co będzie - myślałam sobie. W biegu z siostrą byłam nerwowa. Zwłaszcza, że był to pierwszy bieg w finale. Jednak biorąc po uwagę rangę zawodów, generalnie udało mi się zachować dużo spokoju i czerpałam radość z tego, co robiłam. Historia pani i pani siostry jest niezwykła już od samego początku. Urodziły się bowiem panie dwa miesiące przed czasem, co groziło poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Lekarze straszyli rodziców, że możecie mieć problemy ze wzrokiem i z chodzeniem. A teraz świętuje pani tytuł mistrzyni świata.- Tak rzeczywiście było. Urodziłyśmy się w Boże Narodzenie, więc - można by rzec - była to taka świąteczna niespodzianka dla rodziców. Dużo się wtedy działo. Początkowo rodzice dużo jeździli z nami po szpitalach. Ale na szczęście wszystko zakończyło się dobrze, jak widać.Od małego byłyście skazane na wspinaczkę? Skąd taka pasja?- Odkąd zaczęłam chodzić, wspinałam się po drzewach i meblach. Moi rodzice po prostu dostawali z nami szału. Nie wiem, kiedy i czemu w mojej głowie narodziła się myśl, by zająć się wspinaczką. Pamiętam jednak, że męczyłam rodziców w tym temacie. Tłumaczyli mi, że jestem za mała, ale gdy miałam osiem lat, zaprowadzili mnie na zajęcia. To była miłość od pierwszego wejrzenia. To był mój pierwszy kontakt ze sportem i tak już zostało. Pochodzi pani ze sportowej rodziny czy ta aktywność fizyczna przyszła sama, naturalnie?- Na dobrą sprawę moja mama jest kompletnie "niesportowa", więc można stwierdzić, że był to przypadek. To, że trenuje pani z siostrą, dodatkowo pobudza do treningu, rozniecając rywalizację? Jakie są wasze relacje, jeśli chodzi o trening?- Moja siostra pomogła mi bardzo we wszystkim, co osiągnęłam. Na treningach często się zakładamy, czasami żartujemy i motywujemy... Wspólne treningi z siostrą były więc moim zdaniem kluczem do sukcesu.Przez wszystkie lata pewnie nie dało się uniknąć częstych porównań?- W szkole często słyszałam komentarze, że moja siostra jest lepsza i mądrzejsza. To było trochę przykre. Ludzie często mówią różne rzeczy i dokonują porównań. Osobiście staram się tego nie robić i współpracować z Olą. Siostra była przy pani w momencie triumfu, a w domu na mistrzynię świata czekały koty, za którymi bardzo pani tęskniła, sądząc po wpisach w mediach społecznościowych. To pani największa miłość zaraz po wspinaczce?- Pół roku temu zaadoptowałam pierwszego kota. Później pojawił się drugi. To są już moje dzieci i moja aktualna wielka miłość. Ma pani jeszcze jakieś inne szczególne pasje?- Nie. Oczywiście mam również inne zainteresowania, typowe dla dziewczyn w moim wieku, ale moje główne hobby to sport.Czy wspinaczka to sport, któremu można - lub nawet trzeba - poświęcić się bez reszty, nie zważając na wszystko inne? Czy też trzeba ciągle mieć i realizować plan "B"? - Wszystko zależy od tego, kto jest jakim wspinaczem. Jest wiele osób, które wspinają się po skałach i kochają to robić. Też lubię jeździć w skały. To dla wielu nie tylko hobby, ale i sposób na życie. My jako zawodnicy startujący na różnych turniejach jesteśmy z stanie się z tego utrzymać i skupić się na treningu. Oczywiście, mam plan "B" na przyszłość, bo nie będę sportowcem przez całe życie, ale wspinaczka to często wielka miłość, bez której trudno żyć. Treningi pochłaniają sporą część pani życia? Jak wygląda pani standardowy tygodniowy harmonogram?- Na obozie potrafiłam spędzać na hali nawet osiem godzin dziennie. Gdy jestem w domu, trenuję czasem dwa razy dziennie. My wspinacze nie możemy jednak zbyt długo trenować na ściankach, bo z placów zaczyna nam się lać krew ze względu na ostre chwyty. Trzeba więc podejść do tego z głową. Od poprzedniego roku zaczęłam dużo trenować i to przyniosło efekty.W jednym z ostatnich wpisów na Instagramie w pięknych słowach dziękowała pani Dominice Zapotocznej w słowach "odmieniła moje sportowe życie w tym roku i bez tej pani zapewne nie stanęłabym w biegu finałowym. Mogłam w końcu zamienić łzy smutki na łzy szczęścia". Może pani zdradzić kim jest pani Dominika i skąd brały się owe "łzy smutku"? - Pani Dominika to mój psycholog sportowy. Współpracuję z nią już od roku. Zaczęłam do niej chodzić w złym dla mnie okresie, gdy miałam "doła" i traciłam miłość do sportu, która jest bardzo ważna. Pomogła mi mentalnie, dzięki czemu mogłam pokazać się z najlepszej strony na zawodach.Do łez doprowadzały panią wyniki czy raczej życiowe zakręty?- Jestem generalnie dużym płaczkiem. Płakałam czasem nawet na treningach, gdy coś mi nie wychodziło. Dużo złościłam się na samą siebie. Nie zauważałam przy tym rzeczy, które robię dobrze. Skoro mowa o psychologii, co jest ważniejsze w spinaczce na czas - szybkość czy raczej głowa? Tu każdy, nawet najmniejszy błąd bywa przecież dotkliwy w skutkach, o czym przekonała się choćby Aleksandra Mirosław.- W mojej konkurencji 80 procent to głowa, 20 to umiejętności. Ścigamy się po ścianie, którą znamy na pamięć i nie możemy patrzeć na stopnie, a są one bardzo małe. Jeden centymetr w lewo lub prawo robi więc ogromną różnicę. W boulderingu oraz prowadzeniu także próbowała pani swoich sił?- Tak, nawet w ubiegłym roku, gdy startowałam w trójboju olimpijskim, byłam w półfinale w mistrzostwach Europy seniorek w prowadzeniu, a moja siostra w boulderingu. Coś tam więc umiem, ale skupiam się na czasówkach.Jak pani ocenia formułę olimpijską, w której podczas igrzysk w Tokio połączono wszystkie trzy konkurencje w kombinację? Chyba zdrowszym rozwiązaniem jest osobne rozgrywanie zawodów w sprincie?- To trzy osobne konkurencje. Wszystkie trzy lubię tak samo, ponieważ generalnie lubię się wspinać. Trudno jednak je pogodzić, by wszystkie wygrać. My, ludzie od czasówki, mamy najtrudniej, bo to zupełnie inna konkurencja od dwóch pozostałych. Jest to ciężkie. Jestem jednak zdania, że lepiej być najlepszym w jednej konkurencji, niż przeciętnym we wszystkich. Osobne rozgrywanie czasówek jest moim zdaniem dobrą decyzją.Dla polskiej wspinaczki idą teraz dobre czasy? Wcześniejsze sukcesy Aleksandry Mirosław, pani mistrzostwo świata, debiut tej dyscypliny na igrzyskach... To wszystko sprawia, że mówi się o was - wspinaczach - coraz więcej w naszym kraju. Medialność tego sportu wciąż rośnie.- Gdy wspinaczka nie była sportem olimpijskim, faktycznie żadne media się nią nie interesowały, a od zawsze mieliśmy medale i sukcesy w czasówkach. Teraz widać sporą różnicę, która objawia się chociażby tym, że z panem rozmawiam. Zainteresowanie jest duże, wiele osób do mnie pisze. Mamy również więcej wsparcia od ministerstwa, więc wszystko jest na plus. Skoro wiele osób do pani pisze, był jakiś jeden wyjątkowy telefon z gratulacjami, który szczególnie panią zaskoczył?- W mediach społecznościowych dostałam gratulacje od wicemistrzyni olimpijskiej w wioślarstwie - Agnieszki Kobus-Zawojskiej. To wywołało u mnie największe zdziwienie, ale i uśmiech na twarzy.Jakie ma pani plany jeśli chodzi o karierę na najbliższy czas?- W poniedziałkowy poranek dowiedziałam się, że odwołali mi ostatni Puchar Świata w tym roku, który miał odbyć w Korei. Rozmawiałam z trenerem i zobaczymy, co robimy i do czego się przygotowujemy. Jest duża szansa, że zakończę już sezon i rozpocznę intensywne treningi przed kolejnym.Jest już w pani głowie jakaś myśl dotycząca igrzysk w Paryżu, czy na to jeszcze zbyt daleka perspektywa?- Bardzo się tego boję i nie chcę o tym myśleć. Dowiedziałam się w tym roku, że oczekiwania są wrogiem rezultatów, więc nie chcę nawet o tym myśleć. Trzy lata to sporo czasu. Mamy także inne bardzo dobre zawodniczki w Polsce, więc zobaczymy.