- Za wszelką cenę unikam wtrącania się do pracy Hannu Lepistoe. On ma swój mały zgrany zespół - bardzo mały, porównując do innych ekip - i sam podejmuje decyzje. Ja tylko obserwuję. Lepistoe lubi ze mną rozmawiać. Mamy podobne zdanie, opinie, więc tym chętniej się konsultujemy. Ale to tylko rady - dodał Tajner. - Złotego medalu Adama na Miyanomori byłem niemal pewien. Daleki skok treningowy nakręcił go jak trzeba. Podobnie było cztery lata temu w Predazzo: wystarczyła jedna bardzo udana próba i nagle wszystko zaskoczyło. A że warunki atmosferyczne były takie same dla wszystkich, nikt nie był w stanie zagrozić Adamowi. Tylko on skakał wybitnie, inni się męczyli. Przeciętny w sobotę Ammann był w stanie zdobyć srebro, słabo jak na siebie skaczący Morgenstern - brąz. Kiedy rozmawiałem z Lepistoe zaraz po konkursie, na moment się odkrył. Na moje gratulacje skrzywił się i powiedział: Powinny być dwa medale. Widać, że zadra po czwartym miejscu na dużej skoczni ciągle w nim siedzi - stwierdził prezes PZN. - Szkoda tylko tych dwóch ostatnich lat, szkoda mistrzostw w Oberstdorfie i igrzysk w Turynie. Nie nawiązuję do pracy Heinza Kuttina, choć - jak widać - sztuka trenerska ma duże znaczenie w tych manewrach, które towarzyszą walce o medale. To jednak trzeba potrafić, musi być ktoś, kto nawet wybitnego zawodnika wyprowadzi na szczyt. Nie chcę porównywać Kuttina i Lepistoe. Kuttin to był w zasadzie nie trener, tylko raczej instruktor, który zaczyna się dopiero uczyć tego fachu. Gdy przekazywałem mu kadrę, prosto z konferencji prasowej leciał do Innsbrucku zdać egzamin instruktorski. Ale to dawne dzieje. Heinz to jeszcze młody chłopak. Ma zadatki na bardzo dobrego trenera, ale nie był jeszcze gotowy do szlifowania diamentów - zakończył Tajner.