W cywilnym ubraniu Daniel Trojanowski nie przypomina sportowca, co najwyżej zapaśnika z najlżejszej wagi. Gdy po zakończonym wyścigu wioślarze wysiadają z łódki, on, mierzący 170 cm wzrostu i ważący 55 kg, przy chłopach jak dęby wygląda nieco zabawnie. "Jak zostałem sternikiem? Tak jakoś samo wyszło. Przede wszystkim trzeba mieć predyspozycje fizyczne - trzeba być dość niskim i dość szczupłym" - tłumaczy zawodnik. Karierę zaczynał w Toruniu, gdzie uczył się w technikum mechanicznym. Tam wypatrzył go trener Andrzej Szumański, który namówił go do wioślarstwa. "Poszedłem na pierwszy trening... a właściwie na niego nie dotarłem, bo uciekłem. Na drugim już się pojawiłem. Chłopaki na dzień dobry "wypuścili" mnie i kazali mi się spytać trenerowi czy możemy popłynąć trójkę ze sternikiem. Jak wiadomo, takiej osady w ogóle nie ma, ale ja oczywiście spytałem się i popłynęliśmy... Na pierwszym treningu nie zmieściłem się pomiędzy dwoma filarami mostu w Toruniu. Było wesoło. Potem zacząłem uczęszczać do Szkoły Mistrzostwa Sportowego" - wspomina. Szybko okazało się, że z taką posturą Trojanowski nadaje się jedynie na sternika. "Proszę sobie wyobrazić, że w wieku 16 lat ja ważyłem 40-42 kilogramy. Wiosło było cięższe ode mnie i chyba bym się połamał. Dlatego fizycznie zostałem stworzony do roli sternika" - powiedział. Przyznaje, że istotną cechą sterników jest waga. Według regulaminu nie mogą ważyć mniej niż 55 kilogramów. Jeśli waga wskazuje mniej, otrzymują worki z piaskiem, aby wyrównać limit. Z drugiej strony przekroczenie tej wagi to kłopot dla pozostałej załogi, bo to oni muszą pływać z dodatkowym balastem. Trojanowski nie ukrywa, że "trzymanie" wagi to niełatwe zadanie. "Trzeba po prostu jeść mniej, a ja jestem żarłokiem. Dwa, trzy lata temu miałem kłopoty z wagą, zresztą z wiekiem jest to coraz trudniejsze. Samemu dobieram sobie menu, często radzę się kolegów z wagi lekkiej, bo oni też mają ten sam kłopot" - tłumaczy. Używki? "Mogę pić, mogę też palić, ale prowadzę sportowy tryb życia. Jak jestem razem z zawodnikami na zgrupowaniu i mieszkamy razem w pokojach to też żyję tak jak oni" - podkreśla. W 1999 roku na mistrzostwach świata juniorów zdobył złoty medal i szybko trafił do kadry seniorów. Jak przyznał jest samoukiem jeśli chodzi o prace sternika. "Sporo uczyłem się od trenerów, a także od chłopaków z osady. Wioślarstwo w Polsce nie jest aż tak popularne, tych zawodników nie ma zbyt wielu. Dlatego wszystkich chłopaków znam bardzo dobrze. U sterników ważne są predyspozycje psychiczne, które pomogą w dowodzeniu osadą. To jest ośmiu chłopa, są indywidualności, różne charaktery, a ja muszę scalać tę ekipę, żeby nie było jakiś rozłamów. Czasami jest ciężko to pogodzić" - opowiada. Przygotowania do sezonu, treningi sterników wyglądają zupełnie inaczej niż wioślarzy. Mimo to, większość czasu stara się spędzać z kolegami z osady. Na wszystkich zgrupowaniach w Polsce staram się być z chłopakami. Jeśli jadą na zagraniczne zgrupowania i nie schodzą do wody, to wówczas zostaję w domu. Wynika to z oszczędności związku, ale też moja osoba nie jest tak aż mocno potrzebna. Staram się w tej "rodzinie" spędzać jak najwięcej czasu. Normalnie biegam z chłopkami, ćwiczę na siłowni. Pomagam, poprawiam ich ćwiczenia. Jestem czasami takim łącznikiem między trenerem a zawodnikami" - wyjaśnia Trojanowski, obecnie reprezentujący barwy Zawiszy Bydgoszcz. Podczas wyścigów na jego barkach spoczywa realizacja założonej wcześniej taktyki. "Obserwuję też przeciwników, kontroluję sytuację na torze, poprawiam nasze błędy techniczne" - dodaje. Męska ósemka niezbyt udanie rozpoczęła mistrzostwa świata w Poznaniu. W swoim biegu eliminacyjnym zajęła ostatnie, piąte miejsce i swojej szansy będzie szukać w środowym repesażu. Tymczasem dyrektor sportowy PZTW Bogdan Gryczuk liczył, że w tej prestiżowej konkurencji Polska ma szansę powalczyć o medal. Trojanowski po pierwszym starcie dość sceptycznie ocenia szanse na podium. "Niestety, ten ostatni miesiąc trochę zmarnotrawiliśmy. Nie do końca udawały nam się te treningi i teraz to wszystko wychodzi. Trochę sytuacja się powtarza sprzed lat, kiedy to w sezonie potrafimy przywozić z Pucharów Świata medale, a potem jedziemy na mistrzostwa świata i udaje nam się jeden, może dwa biegi. Na starcie brakuje nam takiej pewności siebie. Jesteśmy jednak fighterami. Czasami długo nie idzie, ale przyjeżdżamy na regaty i w tym ważnym wyścigu udaje nam się "odpalić". Mam nadzieję, że i tak będzie w Poznaniu - nie ukrywa nadziei "dyrygent" ósemki.