Trener reprezentacji Polski w pięcioboju nowoczesnym podjął ryzyko, by doprowadzić kontuzjowaną zawodniczkę do medalu olimpijskiego. - Trzeba było znaleźć drogę w labiryncie - powiedział. Problemy zdrowotne Oktawii Nowackiej na początku roku mogły przekreślić jej marzenia o występie olimpijskim. Jak wybrnęliście z tej sytuacji? Stanisław Pytel: - Do stycznia było wszystko z Oktawią dobrze. Zdobyła spokojnie kwalifikację olimpijską (zwycięstwo w finale Pucharu Świata - red.). Potem zaczęły się problemy. Najpierw próbowaliśmy leczyć zachowawczo. Praktycznie odeszliśmy od treningu, zmniejszyliśmy zdecydowanie obciążenia. Oktawia prawie nie biegała. Potem zaryzykowaliśmy i pojechaliśmy na rekonesans olimpijski do Rio de Janeiro w marcu. Tam wygrała kwalifikacje, ale w finale zaczęła ją noga boleć. I się wycofała. Zaraz po powrocie miała konkretne zabiegi, interwencje medyczne. Praktycznie dwa miesiące miała bez żadnego treningu, tylko trochę pływała. Czy nie miał pan chwili zwątpienia, gdy się okazało, że kontuzja stopy Nowackiej, która już wcześniej zapewniła sobie start w Rio, może jej uniemożliwić występy? - Nie poddaliśmy się. Oktawia była bardzo zdeterminowana i pracowała z wielkim poświęceniem. Musieliśmy wybrać taką drogę w tym labiryncie, żeby globalny efekt był jak najlepszy. I to się udało. Nie pojechała na mistrzostwa świata i dopiero w czerwcu zaczęła treningi. Do igrzysk pozostało nam dwa miesiące, a przecież jedną z jej najmocniejszych stron jest właśnie bieganie. Zastanawialiśmy się jak wykorzystać wszystkie jej mocne strony. Wtedy liczyliśmy, że będzie wielki sukces jak uplasuje się w czołowej ósemce. Zaczęliśmy startować gdzie tylko to było możliwe i to nawet "na bólu". Nie było przeproś. Szlifowaliśmy formę w konkurencjach technicznych, ćwiczyliśmy jazdę konną. Trzeba to było wszystko odpowiednio skoordynować, wypośrodkować. Żeby konkurencje siłowe nie przeszkodziły technicznym i na odwrót. Ale wejście chociażby do tej ósemki na igrzyskach jest arcytrudne... - Zawsze mówię, że wejście do ósemki po pierwszych konkurencjach to już jest sukces, potem już decydują detale. Jak ktoś w pięcioboju wchodzi w ósemkę, to ma szanse na medal. Potem decydują detale, wiele się dzieje. Wystarczy jedna dwie zrzutki i tracisz szanse. Na to nie masz wpływu, to się może zdarzyć, może nie. Dwa strzały niecelne też już robią różnicę. W Rio pana podopieczna zaczęła od świetnej szermierki... - Na igrzyskach zrobiła rewelacyjną szermierkę. Można wygrać 21, 22 walki, ale 27 to już wyczyn. I tu taka ciekawostka - przygotowywał ją Zbyszek Katner, ten sam, który 40 lat wcześniej trenował szermierkę mistrza olimpijskiego Janusza Peciaka. Według mnie to całkowity ewenement. Nie słyszałem, żeby w ogóle we wszystkich dyscyplinach ktoś mógł się czymś takim pochwalić. Zaczął w 1976 roku od przygotowania "Gerarda", który sięgnął po złoto w Montrealu, a 40 lat później jego zawodniczka wywalczyła pierwszy dla Polski medal igrzysk wśród pięcioboistek. Do biegu startowała z pierwszej pozycji. Nie obawialiście się, że przez kontuzję nie jest na tyle dobrze przygotowana, że obroni podium? - Gdy do igrzysk zostały trzy tygodnie i zdawaliśmy sobie sprawę, że w biegu niewiele już będzie można nadrobić, powiedziałem Oktawii, że będzie spokojnie biegać, ale raz w tygodniu będzie ostrzejsza próba, "na bólu" i "na zmęczeniu". Mówiłem: "po prostu musisz poznać taki ból, bo na igrzyskach jak się coś stanie, to być może będziesz musiała uciekać i będziesz musiała to zrobić na wielkim bólu". Chodziło o to, żeby się z nim oswoiła i w tracie biegu przedwcześnie nie zrezygnowała z walki, żeby nie zwątpiła, że da radę. I to jej się przydało. Pierwsze dwa okrążenia przeszły w miarę spokojnie, dopiero na trzecim zaczęła się walka z organizmem. Na 200 m od mety wiedziała jednak, że nie odda już medalu. Czy to największe osiągnięcie w pana trenerskiej karierze? - Medal olimpijski zawsze jest postrzegany jako ten najcenniejszy. Jest najważniejszy, bo po prostu jest mniej okazji by go zdobyć. Ja takich radosnych chwil przeżyłem jednak znacznie więcej. Pracowałem z pięcioma indywidualnymi mistrzyniami świata. Nie ze wszystkimi bezpośrednio w czasie zawodów, bo np. Iwona Kowalewska, którą wcześniej trenowałem, sięgnęła po złoto, gdy ja prowadziłem włoską kadrę. Chyba jako jedyny kraj na świecie mamy pięć różnych mistrzyń świata i z każdą z nich w jakiś sposób byłem związany przygotowaniami. Praktycznie mogę sobie zapisać w statystykach, że jako trener na każdej wielkiej imprezie mam w dorobku medal. Właściwie nie ja, ale zawodnicy, z którymi współpracowałem. Jakie są najbliższe plany na przyszłość? - Na razie czekają nas w grudniu wybory. Z Polskim Związkiem Pięcioboju Nowoczesnego związany jestem bardzo długo, głównie jako trener kadry, którą prowadzę już od 16 lat. Ostatnie cztery lata były bardzo ciężkie. Po 2012 roku zostaliśmy skierowani do czwartego koszyka dyscyplin sportowych i obcięto nam i tak już skromne dotacje. Finansowanie zmniejszyło nam się diametralnie, prawie o połowę. Zaryzykowaliśmy i większość środków przeznaczyliśmy na przygotowania olimpijskie. Mam nadzieję, że teraz dzięki temu medalowi więcej pieniędzy będziemy mogli przeznaczyć na młodzież. Bo zawsze uważałem, że musimy wychowywać następczynie Nowackiej, która ze swej strony obiecała, że nie zakończy kariery przed igrzyskami w Tokio. Międzynarodowa Unia Pięcioboju Nowoczesnego (UIPM) w ostatnich latach wprowadziła wiele zmian regulaminowych. Czy w najbliższym czasie szykuje się jakaś nowość? - Może być jedna zmiana. Na najbliższym kongresie będzie rozpatrywany wniosek dotyczący zmniejszenia punktacji za pływanie. Wtedy pięcioboiści nieco słabsi w tej konkurencji, nie traciliby tylu punktów co dotychczas. Dla polskiej ekipy to ogólnie rzecz biorąc zmiana dość dobra. Rozmawiał Cezary Osmycki