"Cały czas mamy niepokój i towarzyszy nam napięcie. Jesteśmy w pełni zmobilizowani. Jeszcze będziemy walczyć. Igrzyska się nie skończyły i możemy nadal coś pokazać, dlatego nie możemy spać spokojnie i spocząć na laurach" - powiedział. Ostatnie dni przebiegły Kowalczyk na wizycie w Vancouver, spotkaniu z siostrą, odpoczynku i jednym poniedziałkowym treningu. "Teraz bardzo mało trenujemy. W porównaniu z tym, co robimy jesienią, to teraz jest nic. Gdzieś od pięciu tygodni czuję się wyśmienicie i bieganie na nartach sprawia mi wielką przyjemność, a zwłaszcza jak jest taka pogoda" - powiedziała Kowalczyk. Pogoda faktycznie rozpieszcza sportowców i kibiców. Słońce, bezchmurne niebo i dodatnie temperatury sprawiają, że jest bardziej wiosennie, niż zimowo. Załamanie ma nastąpić we wtorek wieczorem. Ma padać deszcz, co znacznie utrudni pracę serwismenom. "Wtedy wszystkie przygotowania pójdą w łeb" - przyznał Wierietielny. W poniedziałek szkoleniowiec zażyczył sobie, by jego podopieczna pokonała dwukrotnie dystans 10 km stylem dowolnym, a w przerwie przebiegła 5 km pod górę. "Justyna czuje się bardzo dobrze i mówi nawet, że mogłaby biegać cały dzień" - powiedział trener. Wierietielny podkreślił, że Kowalczyk bardzo wiele sił kosztowała rywalizacja w biegu łączonym, w którym zdobyła brązowy medal. "Liczyliśmy na to, że Marianna Longa pociągnie Charlottę Kallę i Kristinę Smigun-Vaehi. Okazało się, że dziewczyny oczekiwały na atak, a grupę trzeba było samemu rozciągnąć. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jak na metę dobiegną wspólnie ze specjalistkami od stylu dowolnego - Arianną Follis i Kallą, to tego trzeciego miejsca by nie było. Trzeba było więc pociągnąć w tych najtrudniejszych momentach na trasie i Justyna cały czas prowadziła bieg, nadawała tempo i to ją sporo kosztowało" - ocenił Wierietielny. Na wtorek Kowalczyk ma zaplanowany jeden trening. Rozpocznie się także testowanie nart do czwartkowego biegu sztafetowego 4x5 km.