Tak jak na boisku przez 90 minut trwał spektakl z udziałem kilkudziesięciu mężczyzn, tak po meczu rozpoczął się teatr jednego aktora. Zachowanie trenera GKS-u było przypominało niejeden dramat czy kino grozy. - Trudno mi oceniać to spotkanie, bo jeszcze nie doszedłem do siebie. W szatni było bardzo głośno - przyznał Żurek po meczu. I rzeczywiście głośno było, ale najbardziej było słychać właśnie jego. "Jak jest twój, to masz go zabić, zabić!" - tak między innymi krzyczał do swoich piłkarzy. Piłkarze z Katowic równie rozwścieczonego szkoleniowca nie widzieli chyba jeszcze nigdy. - Powiedziałem piłkarzom, co sądzę o ich błędach - mówił później Żurek. - Bo tak po prostu nie może być! Właściwie sami strzelaliśmy sobie bramki. To kuriozum, to kompromitacja! Wysiłek kolegów został zmarnowany przez durne błędy poszczególnych osób. Musiałem im to wypomnieć - dodał. Tymczasem GKS do przerwy prowadził nawet 1:0 i grał lepiej niż gospodarze z Kielc. Gorzej wypadła dopiero druga połowa, gdy katowiczanie dali sobie wbić dwie bramki, w tym jedną zaraz po przerwie. - Uczulałem, że Korona ruszy, że zaatakuje. Mieliśmy to przetrzymać, a tymczasem daliśmy gola w prezencie tuż po wznowieniu gry. Jak się ma frajerów, to się ich goli, i to zrobiła Korona - twierdził. - Wielki kac. Cisną mi się na słowa wulgaryzmy, ale nie będę przeklinał, bo nie chcę obrazić kobiet będących na sali. Ale ja jeszcze sobie pokrzyczę w autobusie! - zakończył Żurek. Do piłkarzy GKS-u te słowa chyba szybko trafiły, bo zanim piłkarze dołączyli do siedzącego w autokarze trenera, minęło dobrych kilkadziesiąt minut. Stadion zdążyli w tym czasie opuścić już nawet zawodnicy Korony.