Ze stanowiskiem szkoleniowca kadry pożegnał się Daniel Castellani. Czy to dobra decyzja? Ljubomir Travica: Jestem bardzo zaskoczony decyzją PZPS. Myślę, że to nie jest dobry ruch. Daniel Castellani to wyśmienity trener i pokazał, że potrafi z tą drużyną wiele zdziałać. Nie przez przypadek zdobył rok wcześniej mistrzostwo Europy. Jakby pan postąpił, gdyby to pan decydował o losie Castellaniego? Przede wszystkim należało przeprowadzić dogłębną analizę. Przecież to mógł być wypadek przy pracy. Najważniejsze są igrzyska olimpijskie i to było nadrzędnym celem. Po drodze mogą zdarzać się zawsze wzloty i upadki. Trzeba wziąć też pod uwagę też inne aspekty - klimat, atmosferę w kadrze, zaufanie zawodników, chęć siatkarzy do pracy. Trudno mi w tej chwili ocenić, ale dla mnie całe postępowanie PZPS i ta decyzja były dużym zaskoczeniem. Czyli trzeba było z nią jeszcze poczekać? - Na pewno decyzja została podjęta zbyt szybko. Wyraźnie pod wpływem emocji. Należało trochę poczekać, nabrać dystansu. Teraz przede wszystkim szkoda polskiej siatkówki. Czy pana zdaniem powinno się wziąć pod uwagę opinię zawodników? - Nie wiem, jak ta sprawa wygląda od wewnątrz. Słucham i obserwuję z zewnątrz, dlatego trudno mi ocenić co tam się dzieje. Na pewno zdziwiony jestem faktem, że zdecydowała grupa 23 osób. To znaczy, że wszyscy odsuwają odpowiedzialność od siebie. Uważam, że takie decyzje powinno podejmować najwyżej pięć osób. Wtedy jest jasna sytuacja. Jak trener popełni błąd, to winę bierze wyłącznie na siebie. Tak samo wygląda sytuacja wśród zawodników. Z kolei PZPS nagle zebrał się w 23 osoby, które zwolniły szkoleniowca. Ale kto go zdymisjonował? Wszyscy teraz umywają ręce i tak będzie też, jeśli kolejne postanowienia okażą się nie do końca trafione. Nie będzie winnych. Nie ma przecież czegoś takiego, jak odpowiedzialność zbiorowa. Nie kusi pana wolna posada trenera reprezentacji Polski? - Może za dwa lata. Kto wie... Ale w tej chwili jestem związany z Asseco Resovią Rzeszów i mam pewne zadania do wykonania. Chcę z tym klubem wygrać, jak najwięcej się da. Czy to znaczy, że jak zostanie ogłoszony konkurs na szkoleniowca kadry, nie weźmie pan w nim udziału? - To na sto procent nie. Jestem przeciwnikiem takich rozwiązań. Jeśli zadzwonią do mnie bezpośrednio, wtedy możemy rozmawiać, ale w żadnym konkursie nie wezmę udziału. Konkurs nie ma najmniejszego sensu. Przecież ludzie, którzy decydują o tym, kto zostanie trenerem reprezentacji, muszą wiedzieć konkretnie czego chcą i oczekują, a nie organizować konkurs. Co to znaczy? Wybierać należy wśród polskich czy zagranicznych szkoleniowców? - To trudne pytanie. Przede wszystkim w związku muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, czego oczekują od trenera. Pod tę wizję powinni dobrać sobie pięć, sześć osób i z nimi rozmawiać. Czy ważne jest komunikowanie się z zawodnikami w ich języku ojczystym? - Tak. Uważam, że jest to bardzo istotne. Ale chcę podkreślić, że jedna sprawa nie powinna decydować. Jest wiele czynników, które składają się na to, że właśnie ta osoba będzie odpowiednia na tym stanowisku - zachowanie, stosunek do pracy i siatkarzy, relacje z zawodnikami, dyscyplina, klimat, atmosfera. Nie może być tak, że jak ktoś nie mówi po polsku, nie może być trenerem kadry. Ważne jest jednak, by związek wiedział, czego chce. Przez ostatnie dni Daniel Castellani usłyszał wiele słów krytyki... L.T.: Niestety mało konstruktywnej. Krytyka jest zawsze dobra, ale jeśli też coś wnosi. Źle o kimś jest łatwo mówić, ale co z tego? Na całym tym zamieszaniu najbardziej ucierpiała polska siatkówka. Wychodzę z założenia, że wszyscy wokół - inni trenerzy, zawodnicy, działacze, sponsorzy powinni przede wszystkim pomagać selekcjonerowi reprezentacji. Coś sugerować, podpowiadać, wskazywać na jakieś niedociągnięcia, a nie bezmyślnie krytykować. Pana zespół, brązowy medalista ubiegłego sezonu, nie spisuje się najlepiej na inaugurację rozgrywek PlusLigi. - Przechodzimy w tej chwili bardzo trudny okres. Ciężko mi nawet skompletować meczową kadrę. Prawie nie ma osoby, która nie narzeka na jakiś uraz. Poza tym wielu zawodników dołączyło do zespołu dosyć późno. Czas działa jednak na naszą korzyść i wierzę, że będziemy się jeszcze w lidze liczyć. Rozmawiała Marta Pietrewicz