INTERIA.PL: Kickboxing i walki K1 zdobywają coraz więcej fanów na świecie, ale w Polsce wciąż nie są jeszcze zbyt popularne. Czy mógłby pan trochę przybliżyć je kibicom? Tomasz Sarara: - Rzeczywiście, kickboxing zdobywa na świecie coraz większą popularność, ale w Polsce ciągle ta dyscyplina nie jest szczególnie znana. Dopiero w ostatnim czasie walki najlepszych zawodników pozwalają zdobywać jej coraz większe uznanie. Z potwierdzonego źródła wiem, że gale transmitowane przez Eurosport gromadzą przed telewizorami wielu widzów i mam nadzieję, że w kolejnych latach ten niszowy na razie w Polsce sport zdobędzie większą popularność. Jaka jest różnica między K1 a kickboxingiem? - K1 to nie tyle dyscyplina, co organizacja zrzeszająca zawodników uprawiających pewną odmianę kickboxingu. Jest ona bardzo popularna w krajach zachodnich, a także m.in. w USA czy w Japonii. W federacji K1 możemy zobaczyć zawodników przeprowadzających akcje bokserskie i kickbokserskie, stosujących kopnięcia typu low-kick. Fani sportów walki oglądając gale K1 na pewno nie będą się nudzić, bo niejednokrotnie będą mieli okazję obejrzeć spektakularne pojedynki. Czy może pan opowiedzieć jak rozpoczęła się pana przygoda ze sportami walki? - Po raz pierwszy na salę treningową zaprowadził mnie mój tata. Miałem wtedy tylko 11 lat, ale na dobre połknąłem tego bokserskiego bakcyla. Przez pierwsze kilka lat traktowałem treningi jako hobby, ale potem podchodziłem do nich coraz poważniej i teraz często myślę, że będę związany ze sportami walki w jakiś sposób pewnie przez całe życie. Chciałbym połączyć hobby z pracą i mam nadzieję, że może za kilka lat uda mi się z uprawiania kickboxingu wyciągnąć jakieś profity. Jak długo trwa kariera zawodnika profesjonalnie uprawiającego kickboxing? - To zależy od tego, w jakiej wadze decyduje się walczyć określony zawodnik. Szanse na długą karierę mają głównie ci, którzy rywalizują w wadze ciężkiej, bo tam liczy się przede wszystkim siła, która przychodzi z wiekiem. Z kolei w lżejszych wagach kluczowe znaczenie ma szybkość, a ona z wiekiem "ucieka" jako pierwsza. Ja mam w tym momencie 26 lat, rywalizuję w wadze ciężkiej i uważam, że zbliżam się do najlepszego wieku dla kickboksera. Uważam, że teraz jest największa szansa, ale i ostatni dzwonek, żeby zacząć osiągać naprawdę poważne sukcesy. A wracając do pańskiego pytania, mam nadzieję, że zdrowie pozwoli mi powalczyć w ringu do 34., może 35. roku życia. Pana kariera rozwijała się harmonijnie do czasu kontuzji, której doznał pan na koniec walki z Estończykiem Sapljoszinem. Co dokładnie się wtedy stało? - Bardzo dobrze pamiętam tego przeciwnika i ten pojedynek. Miałem za sobą znakomity okres, bo za taki uważam rok 2009, kiedy prawie wszystkie stoczone walki kończyłem zwycięstwami. Mierzyłem się z przeciwnikami z różnych zakątków świata i wtedy przyszła gala w Warszawie. Wszystko szło nieźle do czasu starcia z Sapljoszinem. Zresztą nawet w pojedynku z Estończykiem długo nad nim dominowałem, chociaż tamtego wieczoru miałem za sobą kilka bardzo trudnych pojedynków na koncie. Na moment straciłem koncentrację i rywal bezlitośnie to wykorzystał. Skończyło się złamaniem nosa, złamaniem oczodołu i wstrząsem mózgu. Co tu dużo mówić - to był ciężki nokaut. Najgorsze jednak było to, że upadając doznałem jeszcze zerwania więzadła krzyżowego. Na szczęście po dość długiej rehabilitacji wracam już do zdrowia i liczę na to, że powrócę na ring w wielkim stylu. Jak pan wspomniał, w sportach walki często jeden błąd decyduje o tym, że padamy na deski i przegrywamy. Proszę powiedzieć, czy ćwiczy pan w jakiś szczególny sposób koncentrację? - Nie stosuję jakiś szczególnych metod. W ringu zawsze staram się prezentować widowiskowy, agresywny styl walki i koncentracja przychodzi wtedy sama. Zawsze uważałem, że najlepsze starcia rozgrywają się wtedy, kiedy obaj zawodnicy ruszają na siebie i są gotowi na wymianę ciosów. Staram się unikać zbyt asekuranckiego podejścia do walki. Kiedy wchodzę między liny, to chcę dać kibicom wiele emocji. Przegrana walka z Sapljoszinem nic w tej kwestii nie zmieniła. Tomasz Sarara: Nadzieja polskiego kickboxingu Wiem, że jest pan dobrym znajomym jednego z czołowych zawodników K1, Faldira Chahbariego. Jak się poznaliście? - To było w 2008 roku, kiedy zacząłem toczyć pierwsze walki na europejskich ringach. Wspólnie z Faldirem należeliśmy do grupy Beast of the East i trenowaliśmy w Holandii. Chahbari to bardzo pozytywna postać, niezwykle przyjazny człowiek i bardzo się cieszę, że do dzisiaj mamy kontakt. Nigdy mu nie zapomnę tego, że bardzo pomógł mi poradzić sobie na obczyźnie, zawsze wyciągał pomocną dłoń. Przede wszystkim jednak muszę powiedzieć, że to wspaniały zawodnik, od którego młodsi fighterzy mogą się wiele nauczyć. Na pewno w przyszłości będziemy jeszcze współpracować, bo moja sportowa droga pewnie nie raz jeszcze zaprowadzi mnie do Holandii. Wygląda na to, że wrzesień będzie dla fanów sportów walki w Polsce wyjątkowym miesiącem. We Wrocławiu Tomasz Adamek zmierzy się z Witalijem Kliczką, a pan weźmie udział w turnieju bokserskim Bigger Betters. Czy może pan coś więcej powiedzieć na jego temat? - Jest to turniej organizowany przez organizację World Kickboxing Network. Udział w niej wezmą zawodnicy przede wszystkim trenujący kickboxing czy muay-thai. Muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę z perspektywy występu na Bigger Betters, bo z jednej strony wiąże się to z korzyściami finansowymi, a z drugiej - ważniejszej - będzie to dobra okazja na medialną promocję, bo fani będą mogli ją obejrzeć na żywo na antenie Eurosportu. Nie mogę się doczekać tego startu także dlatego, że w końcu po długiej przerwie wrócę na ring. Cieszę się, że po długotrwałej kontuzji nareszcie widać ten drugi brzeg, do którego będę mógł dobić. Jestem pełen optymizmu. W środowisku uchodzi pan za człowieka o szerokich horyzontach. Skończył pan studia magisterskie na AWF-ie, a podobno wybiera się pan jeszcze na studia podyplomowe! To rzadkie wśród ludzi związanych ze sportami walki... - Muszę szczerze przyznać, że chyba łamię stereotyp typowego kickboksera - bitnika, który rozgląda się, komu by tu przyłożyć. Cieszę się, że mam jakąś alternatywę na przyszłość, bo przecież nigdy nie wiadomo jak potoczy się kariera. Tak czy inaczej podjąłem już decyzję, że po jej zakończeniu pójdę na studia podyplomowe. Ogólnie chcę swoją postawą pokazywać kibicom, że ludzie związani ze sportami walki: bokserzy, kickbokserzy i inni, to nie są ludzie, których trzeba się na co dzień bać. Jest pan zawodnikiem Wisły Kraków podobnie jak niegdyś pana dobry kolega Jakub Błaszczykowski. Może pan powiedzieć coś więcej o znajomości z Kubą? - Poznaliśmy się na jednej z imprez u wspólnych znajomych jakieś półtora roku temu. Tematów do omówienia było sporo, bo Kubę ciekawiły historie ze świata boksu, a ja trochę się od niego dowiedziałem o tym, jak wygląda gra w jednym z najlepszych klubów piłkarskich na świecie. Kuba kibicuje mi na ringu, a ja staram się śledzić jego poczynania na boisku. Mam nadzieję, że Borussia w przyszłym sezonie nie zawiedzie! W ostatnim czasie pierwsze kroki w boksie zawodowym robi inny pana dobry znajomy, Artur Szpilka. Czy pana zdaniem Artur ma szanse zrobić karierę w wadze ciężkiej? - Artek to bardzo dobry bokser. Chylę przed nim czoła, bo jak na swój młody wiek ma już duże umiejętności. Przy okazji jego walk ściskam za niego kciuki i chciałbym życzyć mu powodzenia w dalszej karierze. Mam nadzieję, że ostatnia przymusowa przerwa w treningach (Szpilka był w więzieniu - przyp. red.), nie przeszkodzi mu w dalszym rozwoju, a wręcz zmobilizuje go do szybkiego nadrobienia zaległości. To dobry kolega i utalentowany bokser. Mam nadzieję, że zajdzie daleko. Szpilka jako nastolatek nie należał do świętoszków i szukał przygód na "ustawkach" chuliganów. Pana nie ciągnęło w takie miejsca? - O, nie jako sportowiec za bardzo cenię własne zdrowie, żeby biegać i bić się po lasach. Myślę, że mam za dużo do stracenia, aby zajmować się takimi bezsensownymi walkami. Naprawdę nie wydaje mi się, aby takie rzeczy były warte ryzykowania dla nich zdrowia. Staram się kierować rozsądkiem, a że serce bije dla jednej czy drugiej drużyny, to już inna sprawa... Jeden z pana rywali, Dariusz Lipski jest znanym kibicem Arki Gdynia. Czy nie traktował pan starcia z nim jako okazji do pokazania, kto tak naprawdę rządzi nie tylko w ringu, ale i na piłkarskim boisku? - Absolutnie nie. Skupiłem się przede wszystkim na tym, aby podejść do tego pojedynku profesjonalnie. Trzeba oddzielić sport od jakichś kibicowskich awantur. Jak już wspomniałem, ja postawiłem kickboxing na piedestale. A rywale? Jakimi by nie byli ludźmi, to na pewno z każdym jestem gotowy podjąć walkę i będę z całych sił starał się wygrać. Rozmawiał: Bartosz Barnaś