INTERIA.PL: To najgorszy tydzień Jagiellonii w tym sezonie? Tomasz Kupisz: - Zdecydowanie tak. Jeżeli w ciągu kilku dni przegrywamy trzy mecze, tracąc jedenaście goli, to z pewnością nie jest to dobry znak. W trakcie sezonu każda drużyna ma jednak gorszy moment, a dziś ma go Jagiellonia. Atmosfera w zespole pewnie leży? - Wiadomo, że nikt nie jest szczęśliwy, ale cały czas trzymamy się razem. I razem z tej opresji wyjdziemy. Pokażemy jeszcze, że Jagiellonia gra o coś więcej, niż tylko o środek tabeli. Macie przed sobą postawiony w ogóle jakiś cel na obecne rozgrywki? - W tej chwili jest to ostatnia rzecz, o jakiej myślimy. Jak mówiłem, dziś jesteśmy w dołku, z którego jak najszybciej musimy się wydostać. Nie mamy zespołu, który ma zająć miejsce w środku stawki. Stać nas na znacznie więcej, co pokazał poprzedni sezon. Żeby jednak pójść w górę, trzeba zacząć grać agresywniej i konsekwentniej. Pozostali powoli nam odjeżdżają, dlatego czym prędzej musimy zacząć ich gonić. Trener Czesław Michniewicz jest w stanie wyciągnąć was z tego dołka? - Musimy to zrobić wszyscy wspólnie. Usiąść na spokojnie i porozmawiać na temat całej tej sytuacji. Sposób, w jaki w ostatnich dniach próbował wami wstrząsnąć trener Michniewicz (tuż po porażce w PP z Ruchem Zdzieszowice zaordynował piłkarzom 90-minutowy trening), trochę nie zaszkodził? - Wydaje mi się, że nie. Z Widzewem zagraliśmy na maksimum swoich możliwości, gryźliśmy trawę od pierwszych minut. No, ale wyszło, jak wyszło. Niestety, jest to kolejne spotkanie, w którym wychodzimy na prowadzenie, ale nie potrafimy go utrzymać. O tym meczu trzeba po prostu jak najszybciej zapomnieć. Musimy pójść dalej, jak najszybciej się zrehabilitować. Najlepiej już w najbliższej kolejce. Wtedy podejmiecie u siebie Zagłębie Lubin. Tam też nie dzieje się najlepiej, więc to doskonała okazja na przełamanie. - Najbliższe spotkanie trzeba wygrać i to nie ulega wątpliwości. Ostatnio mamy fatalną passę, dlatego też trzeba się przełamać. Nie jest tajemnicą, że Jagiellonia przed własną publicznością jest znacznie mocniejsza, radzi sobie o niebo lepiej. Na wyjazdach idzie zaś raz lepiej, raz gorzej, chociaż ostatnio to raczej gorzej. Widzew dwa gole zdobył po stałych fragmentach gry. Nie odrobiliście pracy domowej? - Przed meczem, w sobotę, przez ponad godzinę trenowaliśmy ten element. Dlatego tym dziwniejsze jest to, że w taki sposób straciliśmy dwie bramki. Inna sprawa, to perfekcyjne dośrodkowania i świetne wykończenie widzewiaków. Kolejny przeciwnik zaaplikował wam worek bramek. Współczujecie trochę bramkarzowi Krzysztofowi Baranowi? - Tak, bo wchodzi do drużyny, gdy sytuacja jest bardzo trudna. Poza tym, te gole to przecież nie tylko jego wina, ale całego zespołu. Po raz pierwszy w tym sezonie wyszliście na boisko bez Tomasza Frankowskiego. Król strzelców minionego sezonu mówił przed meczem, że na 99 procent w ogóle nie zagra. Tymczasem wystąpił przez 45 minut. To była zasłona dymna z waszej strony? - Z tego, co wiem, to Tomek był gotowy do gry nawet od początku meczu. Trener zadecydował jednak, że "Franek" najpierw usiądzie na ławce, dopiero potem wejdzie do gry. I tak nam bardzo pomógł. Dotkliwe kary finansowe, o których przed meczem mówiło się, że mogą na was spaść, zadziałały w jakikolwiek sposób? - Po części chyba tak. Od samego początku byliśmy bardzo zmobilizowani, graliśmy agresywnie i wyszliśmy na prowadzenie. Widzew jednak szybko wyrównał, podciął nam trochę skrzydła, a potem skutecznie wypunktował. Rozmawiał Piotr Tomasik Wyniki, terminarz i tabela T-Mobile Ekstraklasy