Tegoroczne igrzyska miały być ostatnim jego startem, ale okoliczności pożegnania miały być zupełnie inne. Choć nie uchodził za faworyta, leciał do Brazylii z konkretnym celem. "Na igrzyskach chciałem zdobyć medal, a po nich odwiesić wiosło na haczyk. To miało być zwieńczenie mojej 17-letniej kariery. Przyszedł u mnie moment wypalenia, zwątpienia w to wszystko, a do tego nałożyło się zmęczenie fizyczne. Dlatego chciałem odejść z medalem olimpijskim i zacząć robić w życiu coś innego" - powiedział zawodnik Warty Poznań. W Rio de Janeiro na swoim koronnym dystansie C1 1000 m odpadł w półfinale, do awansu do finału A zabrakło mu nieco ponad 0,3 sekundy. Jego wyścig był jednak niezwykle mocno obsadzony i szybki, zwycięzca drugiego półfinału miał gorszy czas od niego. Zamiast walki o medal, pozostała rywalizacja o dziewiątą lokatę. "Nie miałem się z kim ścigać, prowadziłem od startu do mety. W trakcie wyścigu zastanawiałem się, co zrobię, jak się okaże, że uzyskam czas, który dałby mi medal. Przecież mi serce pęknie. A i tak nie płynąłem "na maksa", bo brakowało mi motywacji. Dla mnie start w finale B był grubo poniżej oczekiwań, walką o nic. Okazało się, że brązowy medal był w moim zasięgu, a nawet srebrny, bowiem finał A rozgrywany był zaraz po moim biegu. Może to nie był mój czas i moje miejsce" - wspomniał. Na mecie była złość, rozczarowanie i łzy. Napisał do żony sms-a, że kończy ze sportem, ale żałuje, że robi to po porażce. "Żona powiedziała mi, że będzie mnie wspierać bez względu na to, jaką decyzję podejmę. Mój trener Dariusz Bresiński też nie naciskał" - przyznał. Nieoczekiwanego wsparcia, jeszcze w wiosce olimpijskiej, udzielił mu siatkarz Karol Kłos. "Mieszkaliśmy blisko siebie. Wiadomo, że siatkarze też mieli apetyt na medal i byli rozczarowani swoim występem na igrzyskach. Podczas rozmowy podbudował mnie, stwierdził, że byłem tak blisko celu, że to był tylko wypadek przy pracy i mam się nie poddawać. Po powrocie do domu już na spokojnie wszystko przemyślałem, uznałem jednak, że być może nie wszystko zrobiłem w tym sporcie. Dlatego chcę powalczyć o upragniony medal w Tokio" - podkreślił. Po dłuższych niż zazwyczaj wakacjach i odrobieniu zaległości towarzyskich wrócił do treningów. Nie było łatwo, bowiem waga pokazała 10 kilogramów więcej niż przed igrzyskami. "2 listopada zacząłem porządne treningi. Po Rio wyluzowałem, nie spinam się. Wiele rzeczy robię inaczej niż do tej pory i to przynosi efekt. Wsiadłem do łódki, choć od igrzysk nie mogłem na nią patrzeć. Trener mnie jednak przekonał" - przyznał. Zajęcia na Warcie w grudniu przy temperaturze oscylującej wokół zera to raczej nic przyjemnego. Kaczor nie ukrywa, że koniec roku jest najtrudniejszy w okresie przygotowawczym. "Trzeba się odpowiednio ubrać. Mam odzież termiczną, jak jest bardzo zimno, zakładam nawet trzy bluzy z długimi rękawami. My kanadyjkarze raczej nie mamy kontaktu z wodą, choć zdarza się, że też się ochlapiemy. A jest bardzo zimna. Do tego Warta ostatnio przybrała, są wiry i momentami bywa niebezpiecznie" - opowiadał. Nie ukrywa, że podobnie jak w poprzednich latach, do nowego sezonu chciałby przygotowywać się indywidualnie z trenerem Bresińskim. Nie wiadomo jednak, czy po zmianie władz Polskiego Związku Kajakowego dostanie taką możliwość. Nieznany jest również wciąż nowy szkoleniowiec kadry kanadyjkarzy, bowiem związek ogłosił konkurs na to stanowisko. "Moim zdaniem ten model współpracy się sprawdził. Szkoleniowiec musi znać zawodnika od podszewki, a trener Bresiński wie, kiedy mi odpuścić, a kiedy "przycisnąć". Nie oszukam go. Świat poszedł w kierunku indywidualizacji; Niemcy, Węgrzy, Hiszpanie trenują indywidualnie. "Jedynkarz" nie musi być w grupie, oczywiście inaczej sytuacja wygląda z osadami. Ja, póki co, chcę dalej startować na jedynce" - podkreślił Kaczor. W zanadrzu ma jednak cały czas plany na nowe zawodowe życie. Jeszcze u progu swojej dorosłej kariery był blisko wstąpienia do policji. "Sześć czy siedem lat temu byłem z ojcem na komendzie, złożyłem podanie o pracę, ale zabrakło jakiegoś dokumentu. Nie pamiętam już dlaczego, ale ostatecznie go nie doniosłem i temat się urwał. Natomiast praca w policji, w kryminalistyce, cały czas mnie kręci i chodzi po głowie. Dlatego nigdy nie mówię nigdy" - zaznaczył. Alternatywą dla pracy w policji jest jeszcze własny biznes związany z branżą odzieżową, który prowadzi wspólnie z żoną. "Myślałem, żeby może pójść w tym kierunku, bowiem zawsze interesowałem się modą, podobnie jak moja małżonka. Ale też nie ukrywam, że nie jest łatwo przebić się w tej branży" - podsumował.