Tomasz Adamek przebywa w USA, gdzie przygotowuje się do walki z Michaelem Grantem, zaplanowanej na 21 sierpnia 2010 r. w Newark. Z tego powodu "Góral" musiał przełożyć wakacje i przylot do Polski. INTERIA.PL: Co pan powie o pojedynku Witalija Kliczki z Albertem Sosnowskim? Tomasz Adamek: Kliczko wygrał zasłużenie, choć Albert robił, co mógł. Tak to już jest w sporcie: raz się wygrywa, raz przegrywa, ale najczęściej wygrywają lepsi. To trochę dziwne, że mniej doświadczony Sosnowski już teraz dostał szansę walki o mistrzowski pas prestiżowej federacji WBC, a pan musi na nią ciągle czekać. - Kliczko, jako mistrz, miał prawo wybrać sobie dowolnego rywala z pierwszej dwudziestki czy trzydziestki rankingu WBC. Nie wiem, na którym miejscu był Albert (na 11., podczas gdy Adamek był na 5. pozycji - przyp. red. <a href="http://sport.interia.pl/boks/news/polscy-piesciarze-szturmuja-ranking-wbc,1476874,2338">Zobacz szczegóły!</a>), ale wybór padł akurat na niego. Mógł się pokazać przed kilkudziesięciotysięczną publicznością. Była to dla niego wielka szansa. Czy Sosnowski zrobił wszystko, by ją wykorzystać? - To pytanie należałoby skierować raczej do niego. Według mnie, każdy walczy tak, jak pozwala mu przeciwnik. Jeżeli rywal okazuje się lepszy i nic ci nie wychodzi, to trzeba się zdobyć na desperacką akcję, postarać się wyprowadzić cios, który da zwycięstwo. Ja bym przynajmniej starał się tak zrobić. Nie wiem jednak, jak się Albert czuł fizycznie, jak było z jego kondycją i czy miał siły na atak, który pozwoliłby mu na wygranie tej walki. Czy team Alberta obrał optymalną taktykę na starcie z bokserem noszącym przydomek "Doktor Żelazna Pięść" i mającym większy zasięg ramion? - Gdybym się znalazł na miejscu Alberta, starałbym się wykorzystać swoją szybkość, a na pewno jestem pięściarzem szybszym od niego. Bazowałbym na szybkości i starał się oszukać wielkiego przeciwnika. To jedyna droga do zwycięstwa w starciu z większym, silniejszym, dysponującym większym zasięgiem ramion rywalem, jakim jest Kliczko. Spodziewał się pan, że Sosnowski wytrzyma do dziesiątej rundy? - Skoro wytrzymał, to znaczy, że jest twardy i bardzo dobrze się stało, że się nie poddał wcześniej i walczył jak lew. Pana trener Roger Bloodworth podkreśla na każdym kroku, że na razie nie wpuści pana do ringu razem z "King Kongiem", jak określa braci Kliczków. - Mój trener jest ostrożnym człowiekiem. Nawet przed moją ostatnią walką mówił, że za wcześnie na pojedynek z tej klasy rywalem co Arreola. Ja jednak lubię ryzyko. Walka ta kosztowała mnie sporo wysiłku, ale już kiedyś ryzykowałem jeszcze bardziej. W 2005 roku wszedłem do ringu ze złamanym nosem (do walki z Paulem Briggsem - przyp. red.). Nikt na tak szalony krok przede mną się nie zdobył. Choć nie wyglądałem najlepiej z zakrwawionym nosem, to jednak wygrałem. To mnie nauczyło, że czasem warto podjąć ryzyko. Nudno trochę w tej wadze ciężkiej. Kliczkowie oddadzą panowanie dopiero wtedy, jak się całkiem zestarzeją? Odgraża się im wprawdzie David Haye, ale teraz zapowiedzieli, że szybko zrobią z nim porządek. - Musimy poczekać na zmianę układu sił jeszcze kilka miesięcy. Ja na pewno stanę do walki o mistrzostwo świata. Nieważne z kim - z Davidem Hay'em czy którymś z Kliczków - w pierwszej połowie przyszłego roku. Ma pan poczucie i wiarę w to, że jest w stanie zamieszać w czołówce najcięższych bokserów? - Narzeka pan na stagnacje w wadze ciężkiej? Spokojnie! Proszę poczekać do przyszłego roku. Adamek obiecał kibicom, że zostanie mistrzem świata, więc Adamek słowa dotrzyma! - Mój trener zakłada, że zanim wyjdę przeciwko najlepszym, muszę przejść dwa "campy". Pierwszy już w sierpniu, z Michaelem Grantem, drugi najpewniej w grudniu, choć jeszcze nie wiem, z jakim przeciwnikiem. W ich trakcie mam do perfekcji opanować amerykańskie boksowanie, a zwłaszcza uniki i ustawianie gardy. Zresztą w ostatniej walce uniki wychodziły mi już całkiem nieźle. Sporo ciosów Arreoli przeszywało powietrze. - Przejście tych dwóch "campów" da mi i mojemu trenerowi pewność zwycięstwa w walce o mistrzowski pas już w momencie mojego wejścia do ringu. Taką deklarację złożył Roger w rozmowie ze mną i Ziggym Rozalskym. Żyje pan walkami i przygotowaniami do nich. Gdzie w tym wszystkim czas na jakąś przerwę, wakacje? - Właśnie wracamy z Ziggym z czterodniowych wakacji, które spędziliśmy nad jeziorem George. W Stanach jest dzisiaj święto (Memorial Day, 31 maja, rozmowę przeprowadziliśmy w poniedziałek - przyp. red.). Połowiliśmy trochę ryby, pożeglowaliśmy. Krótkie były to wakacje, ale nie narzekam. Przygotowania do walki mam urozmaicone, nudów nie ma. Brały? - Ryby? Brały, złapaliśmy ich trochę. Teraz nic, tylko kontynuować ciężką pracę przed walką z Grantem. Przy okazji chciałem pozdrowić wszystkich moich kibiców!