Polscy szpadziści - Tomasz Motyka, Zawrotniak, Adam Wiercioch i rezerwowy Robert Andrzejuk, pokonali Chiny 45:44 i awansowali do drużynowego finału olimpijskiego. O "złoto" zmierzą się z utytułowaną drużyną Francji. - Emocje były wielkie i do końca, ale to dobrze - taki powinien być sport. Na ostatnie trafienie zamknąłem oczy więc nie wiem jak było - ocenił mecz z gospodarzami Wiercioch. - Cieszymy się ze "srebra", ale to nie koniec turnieju - walczymy dalej o "złoto". Myślę, że worek z medalami otworzyliśmy - teraz już wszyscy będą wygrywać - dodał. - Denerwowaliśmy się bardzo - przecież remis przy stanie 44:44 to jak rzut karny w futbolu. Chińczyk protestował licząc na pobłażliwość sędziego. Tomek trafił jednak za dwa - trafił i został przewrócony przez rywala. Chińczycy mieli wcześniej żółtą kartkę, więc dostaliby czerwoną, a to oznacza karny punkt dla nas. Walka była więc i tak wygrana - wyjaśnił Zawrotniak. - Wang popełnił duży błąd. Mam nadzieję, że Tomek specjalnie mu się podstawił - ćwiczymy to często na treningach. To jest w sporcie normalne - dodał. - Znamy się z Wangiem jak łyse konie - walczyliśmy nie raz. To wicemistrz olimpijski z Aten, mistrz świata. Czułem się jednak pewnie, szczególnie jak już przełamałem czar pierwszej, nieudanej walki. Jak wiedziałem, że prowadzę, walczyłem swoje. Mam tylko do siebie pretensje, że przy stanie 44:42 nie skończyłem wcześniej - mówił z kolei Motyka, który wbrew słowom kolegi zapewnił, że nie podstawił się rywalowi. Zawrotniak w samych superlatywach mówił o kolejnym rywalu - mistrzach Europy z Kijowa. Podkreślił jednak, że rok temu w mistrzostwach Europy w Gandawie Polacy wygrali z nimi bardzo wysoko (45:34). - Francuzi są bardzo pewni siebie, ale jak się im to złamie - to już idzie gładko. Mamy na nich świetną taktykę. Skóry łatwo nie oddadzą, ale my też nie - będziemy walczyć do upadłego - powiedział.