Katowicki Torkat to pierwsze sztuczne lodowisko w Polsce, otwarte w grudniu 1930 roku. Paweł Czado, Interia: Zaczynał pan jeździć na łyżwach kiedy miał trzy lata! Marian Lubina: - Trafiłem na Torkat dzięki ojcu. Miał takie hobby, sam jeździł na łyżwach choć nie były to takie łyżwy w dzisiejszym rozumieniu. Używał tzw. śruboków czyli łyżew, które korbą przyłączało się do zwykłych butów. Mój tata był kapitanem związkowym w Śląskim Towarzystwie Łyżwiarskim, które gospodarowało na Torkacie. Właśnie tam uczyłem się jeździć. Rodzice kupili mi prawdziwe łyżwy tzw. "baby schlitschuhe". Dziś mogę powiedzieć, że momentami trenowanie łyżwiarstwa było uciążliwe. Zimą wstawałem jako pięcioletnie dziecko o godzinie wpół do szóstej, na dworze było jeszcze ciemno i zimno. Płakałem i się ubierałem albo... mama mnie ubierała. Potem z ojcem maszerowaliśmy na lodowisko. Od siódmego roku życia po zajęciach trzeba było zdążyć do szkoły na ósmą. Zimą takie treningi miałem dzień w dzień. Ojciec tego pilnował... Zimy były mroźne, marzły mi palce u nóg. Kiedy schodziliśmy do szatni tarł mi je rękami. Do dziś to czuję. Teraz myślę, że za wcześnie zacząłem jeździć, odczuwam bóle kolan, te wszystkie urazy i kontuzje... Z powodu zbyt częstych upadków latem 1938 roku leżałem pół roku w szpitalu a potem w domu. Miałem blaszaną szynę na prawej nodze. Pamiętam, że w szpitalu, już po operacji, słuchałem transmisji w radio słynnego meczu piłkarskiego Polski z Brazylią podczas mistrzostw świata. Ojciec, urzędnik katowickiego magistratu, chciał żebym został łyżwiarzem. Sam miał brązową odznakę Polskiego Związku Łyżwiarstwa Figurowego. Oznaczało to, że zdał sprawdzian, który uprawniał go do bycia instruktorem. Najczęściej ten przywilej mieli tylko zawodnicy z Warszawy, w tamtych czasach łyżwiarstwo figurowe nie było dyscypliną uprawianą powszechnie, nie było tak popularne. To był sport elitarny, nie każdego na łyżwy było stać. Łyżwy do jazdy figurowej najczęściej sprowadzało się wtedy zazwyczaj z zagranicy. Jak wyglądały takie zajęcia? - Przebierałem się w budynku klubowym po drugiej stronie tafli, były tam szatnie, sale do ćwiczeń hotel i restauracja. Wśród szatni jedna była ogólnodostępna, bo zimą na Torkacie były też ogólnodostępne popołudniowe ślizgawki. Najpierw jeździło się po tafli normalnie, żeby się rozgrzać. Potem miałem ćwiczenia, które polegały na tym żeby rysować ósemki. Kiedyś w łyżwiarstwie figurowym była konkurencja o nazwie jazda obowiązkowa. Tam były 42 figury, które trzeba było wyćwiczyć i perfekcyjnie wykonać. Także na mistrzostwach świata, podczas których losowało się zestaw figur a także to czy zaczynało się jazdę na lewej czy na prawej nodze. Zawodnik wiedział dokładnie jaki zestaw ma wykonać i ćwiczył to wcześniej na sucho, bez łyżew. Jazdę obowiązkową zlikwidowano dopiero po wojnie. Jak wtedy wyglądał Torkat? - Zarządzało nim Śląskie Towarzystwo Łyżwiarskie. Wśród jego założycieli byli byli: komisarz kasy chorych, bankowiec, adwokaci i urzędnicy miejscy. Po wybudowaniu Torkatu łyżwiarstwo szybko stało się w Katowicach popularne. Działacze byli bardzo prężni, zapraszali światowe znakomitości, przyjeżdżali tu mistrzowie świata i mistrzowie olimpijscy. W 1931 roku zachwyceni kibice oglądali na Torkacie występy słynnej Sonji Henie. W klubie działały sekcje: jazdy sztucznej (jazda figurowa), jazdy szybkiej i hokeja na lodzie (szybko przerodziła się w samodzielny Katowicki Klub Hokejowy). Była też także sekcja tenisa ziemnego, bo obok lodowiska, na wschodniej części działały cztery korty. W sezonie letnim to była bardzo dobra zaprawa dla łyżwiarzy. Potem postawiono tam trybuny z rur. Były przenośne, używane przez miasto do różnych parad i defilad. W tamtym czasie na Torkat przyjeżdżała bez przesady cała Polska, zarówno łyżwiarze, hokeiści jak i publiczność, która chciała pojeździć na lodzie. Lodowisko było zajęte bez przerwy. Lód był zamrażany przez tzw. lodomistrzów, którzy przygotowywali taflę tak, że łyżwiarze figurowi mogli go używać od szóstej rano. Potem był dla nich od godziny 14 do 17. Jako że lodowisko było oświetlone, hokeiści grali na nim do północy. Klub liczył około 200 członków i zajmował się nie tylko sportem wyczynowym. Organizował także zabawy na lodzie dla dorosłych i bale kostiumowe dla dzieci. Obiekt zarabiał na siebie, Śląskie Towarzystwo Łyżwiarskie spłacało z dochodów kredyty bankowe wzięte na budowę. Zarabiał, także dlatego, że na popołudniowe dwugodzinne ślizgawki mieszkańcy Katowic przychodzili gromadnie. Jeździło się w jedną stronę dookoła tafli a po piętnastu minutach w drugą. W środku lodowiska była odgrodzona część dla łyżwiarzy figurowych, którzy mieli normalne zajęcia, czasem zdarzało się, że wydzielona dla nich była jedna czwarta tafli z boku. W czasie wojny chodził pan na lodowisko? - Nie. Zimą z 1939 na 1940 rok Torkat w ogóle nie działał, potem Niemcy lodowiska nie uruchamiali. Urządzenia chłodnicze zostały zdemontowane, działała tylko zwykła ślizgawka. Niemcy przejęli za to ze szpitala rachunki za moją operację i kazali ojcu w ratach płacić. Po wojnie wróciłem na lodowisko dopiero w 1950 roku, miałem wówczas już 22 lata (Torkat ponownie został otwarty w 1949 roku, przyp. aut.). Zacząłem jeździć w Rewii Śląskiej. Występowaliśmy na Torkacie, ale także w całej Polsce - w Olsztynie, Bydgoszczy, Toruniu, Gdańsku. Do rewii trafiało wielu łyżwiarzy z Katowic, można powiedzieć, że to był fenomen. Śląsk, a właściwie Katowice, przez kilkadziesiąt lat był najmocniejszym ośrodkiem w Polsce w łyżwiarstwie figurowym. Zwłaszcza w latach 50. nikt nie mógł się równać ze Ślązakami. Ciekawe, że większość tych znakomitych łyżwiarzy, mistrzów Polski, wywodziła się z jednej... parafii, z kwadratu kamienic w śródmieściu. Spotykali się nie tylko na tafli Torkatu, ale także jako ministranci w katowickim kościele Mariackim (pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny). Indywidualnymi mistrzami Polski byli m.in. Walter Grobert, Roman Breslauer, Leon Osadnik, Karol Sojka, Zygmunt Kaczmarczyk, Emanuel Koczyba, Henryk Hanzel i Franciszek Spitol. Rywalizację kobiet zdominowały Edyta Popowicz, Erna Scheibert, Anna Bursche-Lindner, Barbara Jankowska i Krystyna Wąsik. Łyżwiarstwu pozostałem wierny. W latach 60. byłem prezesem Śląskiego Związku Łyżwiarstwa Figurowego i wiceprezesem Polskiego ZŁF. Ale to już inna historia. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź!