"Rozumiem, że czasem w ferworze walki, pod wpływem emocji, zaraz po zawodach można wypowiadać się ostro. Trenera Wierietielnego zamierzam jednak poprosić w środę o wstrzemięźliwość, o umiar w tego typu wypowiedziach, bo to w niczym nie pomaga, a tylko może zaszkodzić" - podkreślił Tajner. FIS znalazł się na celowniku Białorusina po tym, jak podczas zawodów sprinterskich w Davos sędziowie ukarali Justynę Kowalczyk przesunięciem z trzeciej na szóstą pozycję za zabieganie drogi Amerykance Kikkan Randall. Mistrzyni olimpijska z Vancouver oraz jej szkoleniowiec poczuli się skrzywdzeni. Wierietielny sugerował, że federacja, w której głównie zasiadają Skandynawowie, spiskuje przeciw Polce. Daleki od takich wniosków jest prezes PZN. "Nie szukam w decyzjach FIS spisku. Jak ktoś jest naprawdę dobry, to wygrywa i nie daje pretekstu do jakiejkolwiek kary" - powiedział Tajner w rozmowie z PAP. Od nałożonej sankcji związek złożył odwołanie, które zostało jednak odrzucone. Teraz dochodzi swoich racji przed sądem FIS. "Powołujemy się na statut FIS oraz na narciarski regulamin sportowy. Uważam, że Justyna miała prawo zrobić to, co zrobiła. Nie ma nawet znaczenia, czy dopuściła się tego świadomie, czy nie" - podkreślił Tajner. "Nie kwestionuję tego, że Kowalczyk zajechała drogę rywalce. Wszyscy widzieliśmy, że tak było. Sam czyn można jednak różnie interpretować. Sędziowie zrobili to po swojemu, my widzimy to inaczej. Szkoda, że jury w ogóle taką decyzję podjęło. Sprinty są nierozłącznie związane z bezpośrednią rywalizacją. Różnego rodzaju przepychanki na trasie są powszechne i nie sposób je wyeliminować. Problemem jest to, że raz są karane, a raz nie" - dodał. Ewentualne cofnięcie pierwotnej decyzji oznaczałoby dopisanie Kowalczyk 20 punktów w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Obecnie Polka traci do prowadzącej Norweżki Marit Bjoergen 221 "oczek". Wojciech Kruk-Pielesiak