- Nawet gdyby zdobył go wynikiem 60 metrów, to i tak byłby to sukces - tak Robert Korzeniowski skomentował wynik Szymona, który był we wtorek gościem czata w INTERIA.PL, a później zgodził się na dłuższą rozmowę. Jeszcze podczas niedawnych mistrzostw Polski w Białej Podlaskiej mówiłeś mi, że nie myślisz o medalu w Helsinkach, że interesuje Cię dobry wynik. Wydawało mi się, że nie wierzyłeś, iż możesz tutaj wywalczyć medal? - Moim założeniem było rzucić 80 metrów. Nie spełniłem wprawdzie tego założenia, ale zdobyłem medal i jestem z tego bardzo zadowolony. 80 metrów nie dawałoby mi nic więcej. Dwójka Białorusinów była zdecydowanie poza zasięgiem. Podczas czata powiedziałeś, że zdobycie medalu przewidział Twój lekarz. Zawsze jest taki dobry w typowaniu? - Pierwszy raz mu się coś takiego zdarzyło. Jak wychodziłem na stadion, powiedział: "Słuchaj Szymon jak już będziesz miał ten medal, to znajdź mnie, bo pójdziemy do kontroli dopingowej". Jak zareagowałeś? Odparłem, że ja jeszcze nie zdążyłem wystartować, a on na to: "Dobra, dobra, ty już wiesz o czym mówię". Dziwna sytuacja, ale miał rację. Poniedziałkowy konkurs odbywał, że tuż po trwającej bardzo długo ulewie. Przeważnie młociarze nie lubią startować w deszczu... - Ja to lubię. Po prostu lubię wszystkie warunki, które przeszkadzają innym. Trenujemy w bardzo ekstremalnych niejednokrotnie warunkach. Czy pada deszcz, czy pada śnieg... Młotem trzeba rzucać na dworze, nie ma innej możliwości. Jesteśmy więc przygotowani do bardzo różnych warunków. Brązowy medal zapewnił Ci rzut w trzeciej kolejce. Do końca było jednak daleko, a rywale groźni. Bałeś się, że stracisz miejsce na podium? - Stres był bardzo duży, bo mógł być medal albo jego brak. To jest wielka różnica. Do samego końca, do rzutu Marcusa (Niemiec Esser zajął czwartą lokatę - przyp. red.) wszystko wisiało na włosku. To były tylko centymetry i bardzo, bardzo dużo szczęścia. Niesamowitą owację publiczności wzbudziły rzuty ostatecznie piątego reprezentanta gospodarzy Olli-Pekki Karjalainena. - Serdecznie mu współczuje, bo zdaję sobie sprawę jak musi być ciężko startować pod taką presją u siebie w domu. Karjalainen jest z Helsinek. Dowiedziałem się od niego, że mieszka praktycznie 500 metrów od stadionu. Walczył dosłownie na swoim podwórku, a to musi być wielkie przeżycie. Oglądałem konkurs razem z Robrtem Korzeniowskim, który stwierdził, że te wszystkie zmiany w młocie w kierunku zaostrzenia walki z dopingiem, bardzo Ci pomogły. Zgadzasz się? - Poważniejsze zmiany dopiero są przed nami. Na pewno jest to plus dla całej konkurencji. Jakie były pierwsze reakcje na medal ze strony Twoich najbliższych? Pewnie nie mogłeś przyjmować już SMS-ów... - Na pewno nie było oznak niezadowolenia. Ciężko było myśleć o czymś więcej. Praktycznie zrobiłem wszystko co mogłem. Na tę chwilę, szczerze powiedziawszy, nie stać mnie na takie wyniki jakie osiągnęli Białorusini. Jestem z siebie zadowolony i sądzę, że inni również. W swoim dorobku nie masz jeszcze medalu ME, a za rok czempionat Starego Kontynentu w Goeteborgu. Białorusini będą wówczas do "ogrania"? - Wszystko zależy od tego jak będzie przebiegał trening. Jeżeli wszystko będzie w normie, jeśli zdrowie dopiszę, to sądzę, iż stać mnie w następnym roku na wyniki w granicach 82 metrów. Czyli będzie lepiej? - Trening Piotra Zajcewa (Białorusin - przyp. red) różni się od zajęć, które miałem wcześniej. Tak więc kilka lat potrzebuję na to aby się zaaklimatyzować i wtedy - jako już 30-letni zawodnik - będę starał się poprawiać. Rozmawiał w Helsinkach Witold Cebulewski Zobacz również zapis czata z Szymonem Ziółkowskim