Podopieczni Svena-Gorana Erikssona przegrali w karnych z Portugalią, a faworyzowani i broniący tytułu "Canarinhos" nie sprostali Francji. Sensacją jest przede wszystkim odpadnięcie Brazylii. Nic więc dziwnego, iż kibice "Canarinhos" są załamani. Wśród nich mieszkanka Rio de Janeiro, 61-letnia Nilda Amorim, która została odwieziona do szpitala tuż po zakończeniu transmisji ćwierćfinałowego starcia. - Jest teraz w namiocie tlenowym - powiedział jeden z jej przyjaciół. - Nie mogła wytrzymać napięcia w ostatnich minutach spotkania. W barach w całym kraju kibice ubrani w narodowe barwy oczekiwali pewnego zwycięstwa i zmiażdżenia Francji. Byli pewni swego aż do momentu, kiedy Thierry Henry zdobył prowadzenie dla Francji. A gdy arbiter zagwizdał po raz ostatni, pewność siebie i dumę zastąpiły łzy... - Naprawdę nie oczekiwałam tego - stwierdziła przez łzy 43-letnia Marina Mayo, która za porażkę obarczyła Carlosa Alberto Parreirę. - Trener za bardzo ufał drużynie. Powinien zrobić zmiany znacznie wcześniej, ale jest uparty. Nie mogę przestać płakać - dodała. Opanowanie i klasę starał się pokazać prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva, który oglądał mecz w telewizji wraz z rodziną. Po zakończonym pojedynku zadzwonił do zawodników do Frankfurtu, by "przekazać wyrazy solidarności" z powodu porażki. Smutek, choć może nie tak wielki, panuje także w Anglii. Tamtejsze dzienniki na pierwszych stronach zamieszczają zdjęcia Wayne'a Rooneya, którego usunięcie z boiska w 62. minucie było jednym z kluczowych wydarzeń przegranego przez podopiecznych Svena-Gorana Erikssona ćwierćfinału z Anglią. "Koniec świata" - to tytuł z "Sunday Express", który oznajmia także: "Anglia rozpadła się i odpadła po karnych". "The Observer" natomiast ogłasza: "To koniec: Anglia płaci w karnych, po tym jak Rooney ogląda czerwień". Pierwsze siedem stron wydarzeniom na stadionie w Gelsenkirchen poświęcił "The News of the World", opatrując relację znamiennym tytułem: "Łzy i Clown". Odredakcyjny komentarz chwali piłkarzy, którzy walczyli "jak lwy", ale krytykuje działaczy i selekcjonera. "Przez pięć lat federacja pozwoliła Svenowi-Goranowi Erikssonowi przechodzić do jednej katastrofy do następnej" - czytamy w dzienniku. "The Sunday Express" skupił się natomiast na tzw. argentyńskim wątku porażki czyli decyzji argentyńskiego arbitra Horacio Elizondo, którzy usunął z murawy Rooneya. Przywołano oczywiście słynną "boską rękę" Maradony z 1986 roku, wyrzucenie z boiska Davida Beckhama w 1998 roku. Dziennik podsumowuje krótko: "Złe decyzje sędziowskie - wszystkie z udziałem Argentyńczyków". Na pociechę pozostaje Anglikom niezła - mimo aresztowań - opinia sił porządkowych o tamtejszych fanach. - Chcemy pochwalić za zachowanie kibiców, w tym także brytyjskich. To było wielkie sportowe święto. Szkoda, że Gelsenkirchen gościło uczestników mistrzostw świata po raz ostatni - powiedział rzecznik miejscowej policji Uwe Klein, który pracował przy zabezpieczeniu porządku w czasie mistrzostw świata w Niemczech w 1974 roku.