"Szewa" strzelił dwa razy głową, raz z karnego i Dynamo Kijów wygrało na Camp Nou 4:0. Dla 21-letniego napastnika 5 listopada 1997 roku był przepustką do wielkości, do dziś uważa, że zagrał "mecz życia". Barcelona odpadła notując najbardziej dotkliwą porażkę na swoim stadionie w historii startów w pucharach. Pep Guardiola był tego dnia kontuzjowany, a Carles Puyol czekający na debiut siedział na ławce rezerwowych. Obecny trener Barcy woli wspominać mecz z Dynamem z 29 września 1993 roku. Dziś mija dokładnie 16 lat, kiedy Barca uporała się z ukraińskim rywalem (4:1) odrabiając straty z pierwszego meczu przegranego 1:3. Pep na boisku kierował wtedy Dream Teamem, który dzięki tamtemu zwycięstwu dotarł potem aż do finału. Byłem w Atenach, widziałem z bliska bezradność Guardioli, Stoiczkowa, Koemana i Romario, po których przejeżdżał walec z szyldem "AC Milan". Właśnie do Milanu trafił Szewczenko. Włosi zabiegali o niego już od meczu na Camp Nou, oferując ponoć nawet 35 mln dol, ale władze Dynama dały piłkarzowi willę, mercedesa i pensję w wysokości 100 tys. dol za sezon. W 1999 roku za 26 mln dol "Szewa" założył jednak w końcu koszulkę Milanu. I stał się jednym z jej symboli. Był człowiekiem Wschodu, urodzonym na ukraińskiej wsi, wielką sprawą była dla niego przeprowadzka do Kijowa. Jego pierwszy trener musiał stoczyć batalię z ojcem, który sam był wojskowym i taką samą karierę zaplanował dla syna. Szewczenko wspomina dziś, że futbol nauczył go dyscypliny w większym stopniu niż sowiecka armia. W Dynamie na swojej futbolowej drodze poznał bowiem Walerego Łobanowskiego - "generała", dla którego porządek i posłuszeństwo były w piłce tak samo niezbędne jak na polu bitwy. Szewczenko wraca do tamtych lat z rozrzewnieniem. To właśnie Łobanowski uczył go jak zostać nowym Olegiem Błochinem. Największy idol Szewczenki zdobył Złotą Piłkę w 1975 roku, 29 lat później w ten sam sposób "France Football" wyróżnił Ukraińca. Szewa mógł mieć wtedy wrażenie, że spełniły się jego dziecięce marzenia. Ale nie zawsze było z górki, Szewa wspomina pewną wstydliwą historię, gdy podczas egzaminu wstępnego na uniwersytet w Kijowie oblał wychowanie fizyczne (teorię i praktykę z piłki nożnej). Udało się go przebrnąć dopiero rok później. ZOBACZ JAK SZEWCZENKO BŁYSZCZAŁ NA CAMP NOU Piłka była jednak jego powołaniem. Dwa razy został najlepszym strzelcem Serie A, w tym już w debiutanckim sezonie 1999-2000, Ligę Mistrzów kończył jako król strzelców trzy razy, w finale 2003 wykorzystał decydującego karnego w pojedynku Milanu z Juve, dwa lata później sprawił frajdę nam wszystkim, kiedy w Stambule jego uderzenie z 11 metrów sparował Jerzy Dudek (Liverpool). Na Camp Nou wracał jeszcze kilka razy. W 2000 roku Milan pokonał Barcelonę 2:0, choć Michael Reiziger sprawił, że Szewa gola nie zdobył. Cztery lata później uzyskał bramkę na 1:0, bohaterem spotkania został jednak Ronaldinho, dzięki któremu Barca wygrała 2:1. To były jednak tylko mecze grupowe. Najważniejszy zdarzył się w półfinale Champions League w 2006 roku, Szewczenko zdobył gola, który dałby Milanowi prawo do dogrywki, ale Markus Merk zobaczył faul na Puyolu, którego nie widział nikt inny. Właśnie po tym sezonie, będący u szczytu sławy Szewczenko, który zdobył dla Milanu 127 goli (średnio 0,61 na mecz) zdecydował się na futbolowe samobójstwo. Pamiętam, jak na mudialu w Niemczech, na którym Ukraina i Szewczenko dotarli do ćwierćfinału, napastnik próbował tłumaczyć nam, dlaczego opuszcza klub, dla którego wydawał się stworzony. Mówił, że potrzebuje nowego bodźca, chce poznać najmocniejszą ligę świata (Premier League), finansowo skorzystał i on i Milan, któremu inny człowiek Wschodu Roman Abramowicz zapłacił 51 mln euro. Przyczyn londyńskiej klęski nie szuka w osobie Jose Mourinho. Wspomina o ciężkiej kontuzji i niewiarygodnym tempie gry, które przerosło człowieka przyjeżdżającego z "ligi statycznej". Niedawno wrócił więc na Ukrainę, by jak mówi: "jeszcze raz poczuć się futbolistą". Znów znalazł się w miejscu, gdzie w wieku 9 lat zaczynał poważnie kopać piłkę. To właśnie w Kijowie "poległ" żołnierz Szewczenko, po to, by mogła narodzić się największa gwiazda ukraińskiej piłki. Na Camp Nou o nim nie zapomnieli. Trzynaście lat temu fani Barcy z rozdartymi sercami żegnali młokosa owacyjnie. Dziś przyjmą 33-letniego jubilata. Mecz nie jest bez znaczenia, bo w twierdzy Camp Nou zjawia się lider grupy. Od kilku dni prasa w Katalonii zajmowała się tylko jednym: stanem zdrowia Ukraińca. Kontuzja okazała się jednak niegroźna i dziś będzie mógł świętować urodziny w pracy. W pracy, dla której poświęcił wszystko i od której dostał wszystko. Stanie przeciw Puyolowi i Pique spodziewając się drogi przez mękę. Ale jak sam mówi, jeśli przeżyło się Paolo Maldiniego (przez lata kumpel z Milanu), każdy kolejny obrońca wydaje się bułką z masłem. "Kiedy wydawało mi się, że o piłce wiem już wszystko, na treningu Milanu stawałem przeciw Paolo. I natychmiast okazywało się, że nie wiem o niej absolutnie nic" - mówi. DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU