Sześć goli, każdy jak marzenie sprawiły, że w tym sezonie drużyna Guardioli dobiła już do setki i prawdopodobnie poprawi rekord Realu, który 19 lat temu z Johnem Toshackiem na ławce zdobył 107 bramek. Do końca zostały cztery mecze, ale mając siedem punktów przewagi Barca jest już właściwie mistrzem Hiszpanii. Dzięki geniuszowi Xaviego i Iniesty, dzięki fenomenowi Messiego, dzięki bramkom Eto'o i odrodzeniu Henry'ego. A może przede wszystkim dzięki fenomenalnej grze bloku defensywnego. Gran Derbi to była najlepsza wizytówka o jakiej zdystansowana przez Premier League liga hiszpańska mogła marzyć. Real rzucił na szalę wszystkie siły i charakter - pierwszy zdobył gola, ale wobec rywala z Katalonii wszystkie ziemskie siły były na nic. Królewscy mają piłkarzy bardzo dobrych, w Barcy grają jednak wirtuozi stąd wzięła się różnica czterech bramek. Stadion Santiago Bernabeu to miejsce szczęśliwe dla Henry'ego. Grał na nim cztery razy, zdobywając aż pięć bramek (pierwszą jeszcze dla Arsenalu). Kiedy Francuz przychodził do Barcelony wydawało się, że już definitywnie zgubił dawną klasę - mistrza świata i Europy. Tymczasem wczorajszym meczem Henry przejdzie do historii katalońskiego klubu - oddał dwa strzały i oba zamienił na gole. Kilkanaście lat temu znajomi zabrali mnie do restauracji w Barcelonie. Na ścianie wisiał poemat na cześć dream teamu Johana Cruyffa, który w 1992 roku podarował Katalończykom Puchar Europy. Za cztery dni drużyna Guardioli gra rewanż z Chelsea w półfinale Champions League. Jeśli na Stamford Bridge powtórzy grę z Santiago Bernabeu katalońscy poeci znów będą mieli pełne ręce roboty. DYSKUTUJ NA BLOGU DARKA WOŁOWSKIEGO! WOŁOWSKI O HISTORII GRAN DERBI WOŁOWSKI O POWODACH, DLA KTÓRYCH NIENAWIDZĄ BEENHAKKERA