- Nie wiem co się stało. Nie zawsze można wygrywać, ale nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Wiem, że mogłem podrzucić te 228 kg w drugiej próbie, ale nie wiadomo nawet czy to by dawało medal - powiedział Dołęga, który bardzo długo nie wychodził z hali. Były już rekordzista świata w rwaniu nie poradził sobie właśnie ze swoją silniejszą konkurencją. Z powodzeniem uniósł nad głowę sztangę ważącą 195 kg, ale przy próbach na 200 i 201 kg był za słaby. W podrzucie zaczął od 225 kg i to również było jedyne udane podejście - dwukrotnie spalił 228 kg. Podobnie jak Szymon Kołecki (zdobył w Pekinie srebro) Dołęga przyjechał do stolicy Państwa Środka z kontuzjowanym kolanem. Wielokrotnie w okresie przygotowawczym ściągano mu ze stawu płyn, stosowano blokady. - Nie potrenowałem tak jak bym chciał przez ostatnie tygodnie. Kontuzja operowanego kolana sprawiła, że nie mogłem pracować jak zwykle. Rozczarowany jestem przede wszystkim rwaniem - to moja konkurencja, więc musiałem ryzykować. Już na rozgrzewce wiedziałem, że będzie słabo w podrzucie. Nie wiem czy błędem nie było podejście do 225 kg, zamiast początkowo planowanego 227. Mogłem iść na całość, zresztą 228 też podrzucałem wielokrotnie - zapewnił sztangista. - Szkoda, że musiałem przegrać akurat na igrzyskach. Nie wiem czy dotrwam do olimpiady w Londynie. Będę miał wtedy 30 lat. Jeżeli zdrowie pozwoli to oczywiście będę trenował. Straciłem jednak ogromną szansę, może nie na zwycięstwo, ale na medal. Z taką myślą jechałem do Pekinu. Jest to więc moja ogromna porażka, choć taki jest sport. Muszę teraz wszystko w ciszy przemyśleć - powiedział Dołęga. Jego zdaniem rywale okazali się w poniedziałek lepsi. Szczególnie bezkonkurencyjny był Białorusin Aramnau, który na pekińskim pomoście ustanowił trzy rekordy świata - w rwaniu (200 kg), podrzucie (236) i dwuboju (436). Jak sam zapewnił - "byłem gotowy dźwignąć w dwuboju nawet 440 kg - takie wyniki osiągałem w zawodach o Puchar Białorusi". Z Pekinu - Maciej Malczyk (PAP)