Mistrz wrócił i to w wielkim stylu! Początek sezonu był dla Kamila Stocha dobry, choć nie rewelacyjny. W zawodach Pucharu Świata lepiej spisuje się od niego na razie Piotr Żyła. Ostatnie mistrzostwa Polski w Zakopanem, gdzie z dużą przewagą wygrał z najgroźniejszymi rywalami (i jednocześnie kolegami) pokazały jednak, że najlepszy polski skoczek, trzykrotny złoty medalista olimpijski, będzie w tym sezonie znowu niezwykle groźny. A na pewno nic nie straci z popularności, którą niezmiennie się cieszy. To fenomen. Sportowy przede wszystkim, ale nie tylko. Dzięki niezwykle pozytywnemu usposobieniu, dzięki niezmiennej otwartości, Stoch zawładnął masową wyobraźnią, czyniąc ze skoków dyscyplinę narodową, przynajmniej od listopada do marca. Nie tylko on, to prawda - Żyła, Kubacki, Kot czy Hula też się do tego przyczynili - ale tak samo jak Kamil jest liderem w drużynie, tak stał się twarzą polskiego teamu, na których niemal co weekend czekają kibice. Fenomen Stocha a "Małyszomania". Są różnice Czy jednak przyszedł wreszcie czas, ale po tylu sezonach na najwyższym poziomie stawiać go w jednym rzędzie z Adamem Małyszem, prekursorem najlepszych lat w historii polskich skoków? Jeśli chodzi o wyniki - porównanie... nie jest łatwe. Małysz ma wciąż na koncie więcej wygranych konkursów w Pucharze Świata (39 do 31), więcej Kryształowych Kul (4 do 2), więcej złotych medali MŚ (4-2), więcej razy wygrywał w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na najlepszego polskiego sportowca (też 4 do 2...). Z kolei Kamil Stoch może pochwalić się aż trzema złotymi medalami olimpijskimi, dwa razy wygrywał też Turniej Czterech Skoczni (jego starszy kolega, a obecnie dyrektor koordynator w kadrze skoczków - "tylko" raz). Poza skocznią, sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo obydwaj nasi mistrzowie zapracowali na wizerunek, jaki w polskim sporcie nie zdarzał się zbyt często. - Fenomen Stocha jest w pewien sposób podobny do "Małyszomanii", ale jednak widać pewne różnice - mówi nam dr Radosław Kossakowski, socjolog sportu z Uniwersytetu Gdańskiego. - Przede wszystkim Małysz startował w czasach, gdy skoki w Polsce były na zupełnie innym poziomie rozwoju, nie było też tak rozwiniętej oprawy medialnej. Jak twierdzi, z jednej strony, Małysz miał trudniej, ale z drugiej - gdy jego sukcesy stały się widoczne, cały fenomen wybuchł na nieprawdopodobną skalę. - Tymczasem Stoch miał już przygotowany grunt, bo zainteresowanie skokami w Polsce było dość duże. I dlatego, pomimo, że jego sukcesy są nawet większe (Małysz np. nigdy nie zdobył złota na igrzyskach olimpijskich), to jednak poziom publicznej ekstazy jest mniejszy - przekonuje Radosław Kossakowski. Kamil Stoch nie może jednak narzekać. O jego fenomenie socjologicznym, o tym, jak jest postrzegany w społeczeństwie być może najlepiej świadczy oficjalny fanklub, który już od wielu lat działa w Proszowicach. Coraz większy, ale nade wszystko - niezmiennie wierny. A skoczek umie się odpłacić jego członkom. Wszystko zaczęło się tak niewinnie Dlaczego akurat w Proszowicach? - Był taki czas, w latach 2010-2011, gdy Kamil studiował na krakowskim AWF. Był już wtedy po ślubie, a jego żona Ewa miała tutaj rodzinę i mieszkanie. Wspólnie postanowili, że ze względów logistycznych łatwiej będzie mu dojeżdżać na uczelnię do Krakowa - opowiada Rafał Chmiela, założyciel fanklubu Kamila Stocha. - Kiedy się o tym dowiedzieliśmy, od razu pojawił się pomysł, aby zrobić z nim spotkanie w szkole podstawowej. Dla wszystkich. Chmiela długo nad tym pracował, kilka miesięcy, ale się udało. Efekty były więcej niż nieoczekiwane. Spotkanie odbiło się szerokim echem - że fajny człowiek, dostępny, że ma poukładane w głowie. - Aby tego nie zaprzepaścić, postanowiliśmy iść krok dalej i zwróciliśmy się do Kamila z prośbą, czy zgodziłby się, abyśmy założyli w Proszowicach jego fanklub. Taki z prawdziwego zdarzenia. Nie trzeba było go nawet długo przekonywać, ucieszył się - przypomina Rafał Chmiela. W ten sposób powstał "fanklub z papierami" i zaczęła się wielka przygoda. Kamilowi było raźniej, że ma za sobą zorganizowaną grupę, która jest w stanie podążyć za nim niemal wszędzie; kibice przeżywali jedne z najbardziej radosnych chwil w polskim sporcie w ostatnich latach. Byli już niemal na wszystkich skoczniach. Mieli swoich przedstawicieli w Japonii, w Soczi, na ostatnich igrzyskach w Pjongczangu. Nie mówiąc o zawodach rozgrywanych bliżej, w Europie. Na większości z nich ktoś z fanklubu jest obecny. - Miałem dobrego nosa, trafiłem niesamowicie - w głosie szefa fanklubu słuchać niemałą nutkę zadowolenia. Kamil ma w sobie to "coś", jego zaangażowanie od razu widać. Może brzmi to dzisiaj nieprawdopodobnie, ale wtedy, gdy nie odnosił jeszcze takich sukcesów jak teraz, od razu zobaczyłem w nim przyszłego mistrza. Wiedziałem, że to będzie strzał w dziesiątkę. Po latach znajomości mogę nawet powiedzieć, że jestem zachwycony jego podejściem do życia, do wiary, do rodziny. W fanklubie są kibice z różnych stron. Z Katowic, ze Złotoryi, nawet z miejscowości Rewal nad morzem. Ponad 300 osób zgłosiło swój akces przez maila. Niemal siedem tysięcy "polubiło" profil na Facebooku. Mistrz przyjeżdża co roku Na czym więc polega fenomen Kamila Stocha, że przyciąga do siebie? Chmiela, który gościł mistrza w swoim domu, tak to widzi: - Ma dużą osobowość, ale też inne zalety. Jest otwarty na ludzi, konsekwentnie dąży do celu, jest pozytywnie nastawiony. Nie przejdzie obojętnie, zatrzyma się, porozmawia. Dowód? Już od sześciu lat jest zawsze jeden dzień roku, w którym Stoch znajdzie czas, żeby przyjechać do Proszowic na spotkanie z fanami. - Staramy się je organizować pod różną postacią. Najpierw była tylko zwykła rozmowa, potem połączyliśmy to z wystawą trofeów, kiedy indziej z ekspozycją fotografii żony Kamila. Chcemy, żeby za każdym razem coś się działo, żeby ta formuła nie była monotonna - mówi Rafał Chmiela. Przyjeżdżają ludzie z całej Polski, ale też z zagranicy, np. z Niemiec. Kamil wie, że każdy powinien zostać doceniony, nie odmówi autografu czy zdjęcia, nawet jeśli czasami przeciąga się to niemożebnie. To nie jedyna grupa, która mocno trzyma kciuki za Stocha. W Niemczech też jest trochę polskich kibiców naszego najlepszego skoczka. Mówią, że są fanklubem. - I dobrze - twierdzi Rafał Chmiela. Cały czas rozwija się również fanklub Dawida Kubackiego. Powstał dwa lata temu. Wyjazdy na zawody są nieraz wspólne z sympatykami z Proszowic. To kolejny dowód na to, że mimo wielu podobieństw i niesłabnącego entuzjazmu coś się ze skokami w Polsce zmieniło przez te kilkanaście tłustych lat. - Stochowi towarzyszą także sukcesy innych zawodników, gwiazda Małysza świeciła jednak w zupełnej próżni - twierdzi Radosław Kossakowski. Remigiusz Półtorak