Zwycięzca niedzielnego PŚ w Zakopanem pochodzi z Zębu, podobnie jak nasz były świetny skoczek, niestety już zmarły - Stanisław Bobak. - Znałem pana Bobaka. Pokazujemy, że w Zębie są utalentowane chłopaki - uśmiechał się Kamil. INTERIA.PL: Gdy pytaliśmy cię po sobotnim konkursie, w którym zająłeś siódme miejsce, czy w niedziele jest możliwe podium w twoim wykonaniu, trochę bez wiary odpowiedziałeś: "Zobaczymy", a tu proszę - nie dość, że podium, to jeszcze zwycięstwo! Kamil Stoch (AZS Zakopane): - Nie mówiłem tego bez wiary, tylko chciałem was trochę wyhamować w rozbudzaniu oczekiwań wobec mnie, bo wiem, że nie ma sensu się rozpędzać w wypowiedziach. W moich skokach to zbędne rzeczy. Do skakania trzeba podchodzić na spokojnie, żeby nie popełniać błędów. I dzisiaj prawie wszystko dobrze mi wychodziło i tak odniosłem życiowy sukces. Wychodziło ci wszystko tylko dobrze, a nie bardzo dobrze? - Oceniłbym moje skoki na "piątkę" z plusem, ale nie na szóstkę, a to dlatego, że w pierwszym odchyliłem się barkiem za bardzo w kierunku nart i musiałem to korygować. Drugi skok lekko spóźniłem, później próbowałem ratować sytuację i paradoksalnie dzięki temu wytrwałem w powietrzu jak najdłużej. Dlatego wyszedł tak daleki skok. Pierwszą osobą, z którą się uściskałeś po zwycięstwie była żona Ewa. Dawała ci jakieś rady przed konkursem? - Nie musiała tego robić. Moja żona wierzy we mnie i wie, że na skoczni sam sobie najlepiej poradzę. Śpiewałeś Mazurka Dąbrowskiego na całego! - Moi najbliżsi wiedzą, że moim marzeniem było stanąć na najwyższym stopniu podium i odśpiewać hymn. Marzę o tym, by odśpiewać go kiedyś na igrzyskach olimpijskich lub mistrzostwach świata. Dzisiaj na widowni oprócz żony wspierali mnie tata, siostry i szwagrowie. Śnieg padał coraz mocniej. Istniało ryzyko, że zawody zostaną przerwane. - Lubię takie warunki, jakie dzisiaj panowały, czyli trudne. Nie wiem czemu, ale czuję się w nich pewniej, jak ryba w wodzie, włączają mi się w nich jakieś dodatkowe zmysły. Dlatego bynajmniej nie modliłem się o odwołanie drugiej serii. Po pierwszej uświadomiłem sobie, że nie ma się czego bać, bo jestem w tym miejscu, o którym zawsze marzyłem. Pojawiła się taka szansa i głupio byłoby ją zmarnować. Nie czułeś presji będąc tam na górze w drugiej serii i skacząc jako ostatni? - Przynajmniej na górze zostałem sam i nikt mi nie przeszkadzał (śmiech). Nie można stawiać sprawy tak, że wygrałem sam z sobą. Skakanie na samym końcu w finałowej serii to dla mnie nie pierwszyzna. Już nie raz po pierwszej serii byłem wysoko w klasyfikacji - chociażby w letnim Pucharze Świata - i zawsze wytrzymywałem ciśnienie. Mistrzostwa świata tuż-tuż, forma przychodzi we właściwym momencie? - Nie chciałbym wam nic obiecywać przed mistrzostwami. Przygotowania do sezonu i letnie konkursy miałem wspaniałe, wszystko mi wychodziło. Jednak z nadejściem zimy zagubiłem się, przestałem dobrze skakać. Ten początek sezonu był kompletnie dezinformujący. Nie wiedziałem dlaczego szło mi źle i starałem się na siłę doszukiwać przyczyn takiego stanu rzeczy w różnych drobiazgach. Po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że to nie ma sensu. Powiedziałem sobie, że przecież nie mogłem zapomnieć jak się skacze i moja forma prędzej czy później musi "zaskoczyć". No i "zaskoczyła" w Zakopanem, ale już w Engelbergu zacząłem dobrze skakać (Stoch był tam dwa razy 9. i raz 12. - przyp. red.). Dzisiaj udało się spełnić marzenie o zwycięstwie w Zakopanem, a obok mistrzostw świata, to był dla nas najważniejszy moment sezonu. Co sądzisz o skoczni w Holmenkollen, na której zostaną rozegrane MŚ? - Jej konstrukcja budzi mój podziw. Ma podobny profil do tej z Garmisch-Partenkirchen, taki jak mi odpowiada. Wygrałem już na niej kwalifikacje, choć w konkursie poszło mi kiepsko. Czy masz szanse na medal MŚ? - Szanse zawsze są. Wszystko zależy od mojej dyspozycji i od szczęścia, szczególnie w konkursie drużynowym, w którym liczy się osiem skoków i żaden z nas nie może zepsuć żadnej próby. Widziałeś, co się stało z Adamem Małyszem? - Niestety, nie widziałem tego na żywo. Dopiero w powtórkach po konkursie obejrzałem tę sytuację. To jest swego rodzaju tragedia dla Adama. W takim konkursie, drugim w hierarchii sezonu po mistrzostwach świata, upaść i nie dokończyć zawodów, jest sporym zawodem. Ale taka sytuacja mogła się zdarzyć każdemu z nas. Dzisiaj były bardzo trudne warunki, mocno sypał śnieg, było go coraz więcej i trzeba było być maksymalnie skoncentrowanym, żeby nie popełnić żadnego błędu. Ale mimo tego, że miałem dzisiaj dużo szczęścia i przepełnia mnie radość, myślami jestem z Adamem. Mam nadzieję, że bardzo szybko dojdzie do siebie, do pełnej dyspozycji i będzie mógł znowu skakać odnosząc sukcesy zarówno indywidualne, jak i z drużyną. Notowali w Zakopanem: Michał Białoński, Dariusz Wołowski