"Trzeba dawać z siebie wszystko i sięga się po laury. Wylaliśmy na treningach masę potu, ciężko pracowaliśmy. To dało nam wiarę, że możemy wiele osiągnąć. Wiedzieliśmy, że potrzebne jest również szczęście i ono się do nas uśmiechnęło. Mimo medalu nasze cele pozostają niezmienione - chcemy być mistrzami świata, a na olimpiadzie w Londynie wywalczyć złoto" - powiedział szpadzista. "W wiosce czuło już się presję medalową - kolejne szanse były niespełnione. My jednak potrafimy sobie radzić ze stresem. Podobnie było na mistrzostwach Europy w Gandawie - ostatniego dnia zdobyliśmy srebro, a wcześniej nikomu nie udało się wejść na podium" - dodał. Motyka przyznał, że finałowi rywale - Francuzi, byli w piątek nie do powstrzymania. Doskonale zrealizowali założenia taktyczne, wykorzystali przewagę warunków fizycznych i zasłużenie wygrali. "Mieliśmy na nich czekać - to oni mieli atakować. Nie mamy wysokich zawodników, a po stracie kilku punktów trzymali nas na dystans i nie mieliśmy szans odrobić. Na przyszłość musimy jeszcze więcej trenować" - ocenił. Dużo emocji wzbudziła sytuacja z ósmej rundy, kiedy Francuzi próbowali symulować kontuzję, by na planszę mógł wejść czwarty zawodnik Jean-Michel Luceany. Tylko dzięki temu mógłby odebrać złoty medal. "Nie chcieli dokonać zmiany przed meczem, ponieważ wiedzieli, że ich rezerwowy zawodnik jest znacznie słabszy od pozostałych. Czuli przed nami respekt i dlatego wystawili najmocniejszy skład i zdobyli złoto. Nasza postawa była bardzo fair - ich symulowanie kontuzji kwalifikowało się na czarną kartkę, czyli dyskwalifikację" - powiedział Motyka. Francuzi zbyt późno zorientowali się, że ich czwarty szermierz nie zdobędzie medalu. Na podium byli więc wyraźnie zasmuceni. Bardzo zdenerwowali się, kiedy służby porządkowe nie chciały przepuścić Lucenaya w kierunku podium. Ostatecznie mógł pozować z kolegami do pamiątkowych fotografii. "Radek Zawrotniak przy okazji całej sytuacji (po próbie zmiany francuskiego zawodnika unikał do końca czasu starć - przyp. red.) dostał oklaski do publiczności - jeśli rywal rzeczywiście był kontuzjowany, to zachował się doskonale. Myślę jednak, że udało się nam Francuzom spłatać psikusa i czwarty zawodnik nie odebrał medalu. Po prostu nie zasłużył na to" - wyjaśnił szpadzista AZS AWF Wrocław. Uznawany za lidera drużyny Motyka musiał po chwili stawić czoła rozeźlonemu całą sytuacją rywalowi. Jak podkreślił nie łatwo mu było zachować spokój. "Walczyłem ostrożnie, żeby nic mu nie zrobić. On rzucił się na mnie ze złością. Na odrobienie strat już nie było szans, więc po prostu dotrwałem do końca" - powiedział. Zawrotniak, podobnie jak pozostali, bardzo skarżył się na sytuację, jaka spotkała rezerwowego Roberta Andrzejuka. Ten doświadczony szpadzista wystąpił dopiero w finale i nie zawiódł. "Nie mógł mieszkać z nami w wiosce, musieliśmy się na treningi umawiać telefonicznie, on musiał długo dojeżdżać, w wiosce nie mógł korzystać ze stołówki. Chciałbym, aby na następnej olimpiadzie te przepisy uległy zmianie - przecież to członek drużyny, a nie zawodnik drugiej kategorii" - podkreślił Motyka.