"Od kwietnia do grudnia, w tym na dwie edycje Pucharu Świata, dostałem od ministerstwa sportu jedynie 20 tysięcy złotych, z czego sam bilet lotniczy do Kanady kosztował ponad 5 tys. Sam musiałem sfinansować zakup desek, wiązań butów i odzieży do jazdy, a co więcej, układałem sobie program treningowy, więc jak na sportowca amatora to niebywałe osiągnięcie" - powiedział Jodko. Zawodnik pochodzący z Rzeszowa jako jeden z ostatnich reprezentantów Polski dotarł do Soczi. W konkurencji snowcross wystartuje wraz z Michałem Ligockim dopiero 17 lutego. "Jestem pierwszym w historii olimpijczykiem sportów zimowych z Rzeszowa, natomiast Katarzyna Bachleda-Curuś pochodzi z Sanoka, dlatego nie jestem jedyną osobą z Podkarpacia. Z racji tego, że reprezentuję klub AZS AWF Katowice, to praktycznie w regionie nie ma zainteresowania moją osobą. Nie dostaję stypendium od władz miasta, ani z ministerstwa. Śmiało można powiedzieć, że występuję w polskich barwach charytatywnie" - dodał. Do snowboardu Jodko trafił za sprawą Mateusza Ligockiego, który będzie również rywalizował w olimpijskim ośrodku narciarskim Roza Chutor. "Zaczynałem jako jeden z pierwszych rzeszowskich snowboardzistów ponad dziesięć lat temu, choć to była zupełnie rekreacyjna jazda. W karierze sportowej najpierw był downhill, czyli zjazdy na rowerze górskim. Wtedy przez znajomego poznałem Mateusza Ligockiego. Na rowerze jeździłem też w podobnej do snowboard crossu konkurencji - four crossie. Są to zmagania czwórkami po ziemnym torze, ale podobnym do tego, po jakim jeździ się na desce. Byłem w tym dobry, więc Mateusz polecił mnie ówczesnemu trenerowi kadry Polski, który jednocześnie pracował w klubie w Zakopanem" - wspomina Jodko. Sezon olimpijski rozpoczął bardzo dobrze, od 9. i 12. miejsca w Lake Louis. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata był 11. "W Andorze było gorzej, ze względu na złe smarowanie desek. Większość trasy pokonuje się na ślizgu, a nie na krawędzi, więc w crossie smarowanie odgrywa największą rolę ze wszystkich snowboardowych konkurencji. Niestety, z racji bardzo niskich dotacji z ministerstwa jesteśmy zmuszeni podróżować bez serwismena, i jeśli warunki są nietypowe, a takie wówczas były, odbija się to później na wynikach. Dla mnie sam udział jest ogromnym osiągnięciem" - ocenił zawodnik. 31-letni Jodko nie zalicza się wcale do weteranów w snowboardzie. "Najstarszy zawodnik Shaun Palmer ma 46 lat, a w ostatniej edycji PŚ uplasował się na 17. pozycji" - powiedział Polak. Jodko był w Soczi przed rokiem na próbie przedolimpijskiej, ale nie wypadł najlepiej, został sklasyfikowany na 27. miejscu. "Nie mogłem być zadowolony. W kwalifikacjach zająłem 11. miejsce i to jeszcze z wywrotką na ostatnim skoku przed metą. Gdyby nie ten błąd, znalazłbym się w pierwszej trójce. Niestety, potrzebna jest odrobina szczęścia, a przynajmniej aby pech nas omijał. W finałach wystartowałem dobrze, lecz zostałem uderzony przez zawodnika jadącego za mną. On został zdyskwalifikowany, ja byłem czwarty, a do następnej rundy przeszło trzech. - Wiem, że stać mnie na lepszy wynik, ale jazda szóstkami to po trosze umiejętności, doświadczenie i loteria. Poziom jest tak wysoki i wyrównany, że każdy zawodnik, który przechodzi z kwalifikacji do finałów, może wygrać te zawody" - uważa Jodko. Pytany o trasę w Soczi, odpowiedział: "Trudna, stroma i szybka, z dużymi skokami, a ja zdecydowanie preferuję takie tory". Jodko uwielbia też dalej starty w rowerowym downhillu, jeździ na motorze crossowym, a próbuje sił także na wakeboardzie, kitesurfingu i windsurfingu. Z Soczi - Radosław Gielo