- Oczywiście, to niezły wynik, niewiele zabrakło, aby było jeszcze lepiej. Nigdy nie jestem zadowolony, jeśli widzę, że była szansa na coś więcej. Gdyby było lepiej na pierwszym i czwartym odcinku, można było włączyć się do walki o piątą lokatę - powiedział Hudac, prywatnie związany ze słynną słoweńską biegaczką Petrą Majdic, dziś szefową misji olimpijskiej tego kraju. Mówiąc o słabszych punktach w polskiej reprezentacji Hudac miał na myśli Kornelię Kubińską i Paulinę Maciuszek. Za to znakomicie, na szóstkę, spisała się Justyna Kowalczyk, zaś na piątkę z plusem, za opanowanie w realizacji taktyki - Sylwia Jaśkowiec. - Chciałam przeprosić dziewczyny, że tak wyszło, ale to nie trasa dla mnie, tylko dla sprinterek - stwierdziła otwierająca bieg Kubińska. Zajęła 11. miejsce, a startująca po niej Kowalczyk, mistrzyni olimpijska z Soczi na 10 km techniką klasyczną, miała pół minuty straty do najlepszych. - Liczyłam, że będzie długi podbieg, a niestety tak nie było. W ogóle kiedy dowiedziałam się, jak ma wyglądać nasza rywalizacja, to się załamałam. Mimo to, walczyłam i prawie wyplułam płuca - dodała Kubińska, wcześniej znana pod nazwiskiem Marek (po jej dyskwalifikacji odebrano biało-czerwonym szóstą pozycję w sztafecie na IO w Vancouver). Kowalczyk wyprowadziła polską drużynę na czwarte miejsce, a Jaśkowiec utrzymała doskonałą pozycję. - Biegłam w grupie z Norweżką (Astrid Uhrenholdt Jacobsen) i Francuzką (Anouk Faivre Picon), co było dla mnie dużym ułatwieniem. Trzymałam się za nimi, ale końcówka należała do mnie - stwierdziła Jaśkowiec, która cały czas była szósta, ale na stadionie minęła rywalki, dlatego Maciuszek wystartowała chwilę przed słynną Marit Bjoergen z Norwegii. - Nie chciałam popełnić tego samego błędu, co rok temu w Val di Fiemme (Polki zajęły dziewiąte miejsce w mistrzostwach świata), i ścigać się z Bjoergen. Gdyby to się powtórzyło, to musiałabym się pakować. Posłuchałam się trenera, bo w sporcie jest on moim guru - przyznała Maciuszek. Córka słynnego biegacza Józefa Łuszczka żałowała tylko, że dała się pokonać Rosjance Julii Czekaliewej. - Mam o to do siebie pretensję, bo wyprzedziła mnie w beznadziejnym miejscu. Poza tym nic nie mam sobie do zarzucenia, choć pozostał mały niedosyt. Generalnie siódme miejsce mieści się w naszym minimum, jakie zakładałyśmy - dodała. Sobotnia sztafeta w Soczi miała niespodziewane rozstrzygnięcie. Wygrały Szwedki, przed Finkami, Niemkami i Francuzkami. Norweżki były dopiero piąte. - Sądziłam, że będą miały złoto, a tu taka niespodzianka. Przeczuwałam też medal Niemek, bo są w świetnej formie. Zadziwiły wszystkich, a ja się cieszę, że tak namieszały w czołówce - podsumowała Maciuszek.