- Byliśmy tu w niedzielę wieczorem. Nie dało się trenować. Lepszy pipe był w 1998 roku w Nagano - powiedział Michał Ligocki (AZS AWF Katowice), który po raz trzeci jest olimpijczykiem (poprzednio był w Turynie 2006 i Vancouver 2010). Joanna Zając (Inter Cars KS Ski Test Kraków) opisała, że rynna była bardzo miękka i już po jednym przejeździe porobiły się ogromne dziury, a na płaskim zebrało się bardzo dużo sypkiego śniegu. Po niecałej godzinie treningu niektórzy zawodnicy zaczęli się pakować, mówiąc, że to nie ma sensu. - Tragiczne warunki gospodarze tłumaczyli tym, że odbywały się równocześnie finały mężczyzn w jeździe po muldach. Czy jednak na zawodach najwyższej rangi to powinno mieć znaczenie? Minęły dwa dni treningów, a jestem pewna, że żaden z zawodników nie wykonał swojego przejazdu docelowego tylko przez fatalne przygotowanie obiektu - zaznaczyła studentka krakowskiej AWF. Zawodnicy, a także trenerka kadry Iwona Kotuła mieli nadzieję, że po sobotnim treningu będzie lepiej. Niestety, okazało się, że jest znacznie gorzej. - Halfpipe był bardzo słabo przygotowany. Shaperzy zajęci pomaganiem przy innych dyscyplinach ograniczyli swoją pracę do wybrania sypkiego śniegu z dna pajpu. Obiekt właściwie nie nadawał się do jazdy, a tym bardziej do olimpijskiego treningu. Po półtorej godziny walki z warunkami zarządzono spotkanie kapitanów drużyn i zadecydowano o zakończeniu treningu. Zawodnicy i trenerzy byli zniesmaczeni takim podejściem organizatorów do naszej konkurencji - powiedziała Kotuła. Poniedziałkowy trening (ostatni przed zawodami) został przesunięty z przedpołudniowych godzin na wieczorne, tak aby śnieg tworzący konstrukcję miał czas bardziej się związać i z sypkiego, rozpadającego się pseudo-pajpu można było uzyskać olimpijską rynnę. - Miejmy nadzieję, że nie będą to tylko obietnice - dodała trenerka. Ekipa snowboardzistów wróciła do wioski zniesmaczona i w średnich humorach. - Pod naszą siedzibą spotkaliśmy Piotrka Żyłę, który właśnie jechał wspierać pozostałą część swojej drużyny. Niewiele się namyślając, szybko przebraliśmy się w reprezentacyjne stroje, pobiegliśmy na stołówkę zjeść szybką kolację i już byliśmy w drodze na skocznię - wspomniała Joanna Zając. Jak zaznaczyła, stali w bardzo atrakcyjnym miejscu, zaraz przy ścieżce do wyciągu krzesełkowego, gdzie przechodzili wszyscy skoczkowie jadący do góry. - Mogliśmy przybijać piątki naszym chłopakom, zrobić zdjęcie i wesprzeć dobrym słowem. Niestety, nie udało mi się uchwycić Schlierenzauera - największego idola mojej siostry - ponieważ wyglądał na bardzo skoncentrowanego przed drugim skokiem i postanowiłam dać mu spokój. Oglądaliśmy całe widowisko z zapartym tchem, a przy skokach Kamila Stocha szaleliśmy z radości. To jest naprawdę niesamowite przeżycie być świadkiem tworzenia się historii sportu! - podkreśliła. Iwona Kotuła dodała, że pod skocznię przybyło wielu polskich zawodników, trenerów, działaczy, członków misji oraz oficjele, m.in. Irena Szewińska. - Wszyscy przyszli z wiarą, że Kamilowi się uda. Nie było presji, tylko wiara. To bardzo miłe uczucie. Wszyscy razem, zjednoczeni w tym pragnieniu, żeby mu się udało, żeby sięgnął po złoto. Widać było, że jest skoncentrowany i ma tylko jeden cel. Nie rozpraszała go wrzawa, ani nawet nawoływania kolegów z innych dyscyplin. Ekspertem nie jestem, ale moim zdaniem jest dobrze przygotowany, a do tego silny psychicznie. Myślę, że stać go na triumf również na dużej skoczni. I tego mu gorąco życzę! - powiedziała trenerka snowboardu. Co, gdzie, kiedy w Soczi łącznie z transmisjami? Kliknij TU! 10, 4, 1? Ile medali Polacy przywiozą z Soczi? Dyskutuj!