- Już pod koniec porannych kwalifikacji zerwał się silny wiatr i czułem, że po południu skakać w ogóle się nie da - komentował trener reprezentacji Polski Łukasz Kruczek. Nasi skoczkowie, razem z innymi ekipami przybyli w sobotę na skocznię bardzo wcześnie i byli zaskoczeni, bo mimo złych prognoz dotyczących wiatrów udało się przeprowadzić treningi i kwalifikacje. Sześciu Polaków awansowało do sobotniego konkursu, ale Kruczek przewidywał, że na rozegranie zawodów szanse są małe. Wiatr pod skoczną rzeczywiście się nasilał przewracając reklamy, a nawet stragany z pamiątkami. Skoczkowie cierpliwie czekali grając w piłkę nożną, lub siatkówkę. Kiedy zbliżała się godz 16 ogłoszono, że zawody zostaną przesunięte o pół godziny, potem o następne pół, w końcu organizatorzy zdali sobie sprawę, że przegrali z wiatrem. - My wiemy o odwołaniu zawodów od pół godziny, ale z oficjalnym ogłoszeniem czekają jeszcze, żeby skoczkowie wyszli na rozbieg i podziękowali najwytrwalszym kibicom - mówił Kruczek koło godziny 16,20. Pod obiektem w Harrachovie najwięcej było oczywiście fanów z Polski. Odbyło się nawet oficjalne otwarcie zawodów - był na nim prezydent Czech Vaclav Klaus. Potem na rozbieg wyszli skoczkowie, pozdrowili fanów. Były sztuczne ognie. I trzeba było wracać do domu lub hotelu. Kruczek jest pesymistą, co do skakania niedzielnego. - Boję się, że odbyliśmy tylko wycieczkę do Harrachova - powiedział. - Chyba, że stanie się cud. To są góry, z pogodą wszystko jest możliwe. Trener reprezentacji dodał, że straty szkoleniowe nie są wielkie, bo gdyby nawet jego kadra została w Polsce, też nie mogłaby trenować. - Wieje prawie tak samo jak tutaj - dodał. Wszyscy czekają, że w niedzielę wiatr ustanie, choć prognozy są złe. Jeśli tak jak w sobotę nie będzie chociaż wiało rano - organizatorzy przeprowadzą jeden konkurs składający się z jednej serii skoków. Dariusz Wołowski, Harrachov