Dlaczego jedno z największych miast w Polsce nie ma choćby jednego piłkarskiego obiektu na poziomie? Dlaczego w milionowej aglomeracji są aż dwa rozpadające się stadiony? Stadiony, na których czas zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu. Już nie kilkanaście, ale właśnie kilkadziesiąt. Podczas gdy kolejne miasta - w ostatnich miesiącach m.in. Wrocław, Gliwice - oddają do użytku nowe piłkarskie areny, Łódź stoi w miejscu. Dlaczego sześć lat temu rozpoczęła się budowa Atlas Areny za blisko 300 milionów złotych (przynosząca dziś ogromne straty), a stadiony pozostają nietknięte od lat 80.? Hanna Zdanowska, prezydent miasta Łodzi, o takich problemach rozmawiać z nami nie chciała. Kilka prób uzyskania jej odpowiedzi na nasze pytania, wysłane za pośrednictwem Biura Prasowego, zostało zlekceważonych. W końcu otrzymaliśmy maila zwrotnego z wypowiedziami. Ale nie wypowiada się prezydent Zdanowska, tylko... jej rzecznik prasowy. Doprawdy, urocze. Jedno z głównych, zadanych przez nas pytań brzmiało: - Dlaczego miasto robi tak niewiele, aby pomóc łódzkim klubom? - W pytaniu właściwie stawia pan od razu tezę, i to krzywdzącą dla władz miasta - twierdzi Halszka Karolewska. - Urząd przeznaczył w ubiegłym roku 5,7 mln zł na promocję poprzez sport. W tym roku ta suma będzie identyczna. Z tego tytułu sekcja piłkarska ŁKS otrzymała w 2010 roku - 1 100 000 zł, a w 2011 - 1 120 000 zł, a Widzew w 2010 roku - 1 100 000, 2011 roku - 1 300 000 zł. Czy to niewiele? Pamiętajmy, że rozmawiamy o pieniądzach podatników. Tylko, że kwota 5,7 milionów złotych na promocję poprzez sport w budżecie na rok 2012 wcale się nie znalazła. Pomimo wielu obietnic Zdanowskiej, że pozostanie na tym samym poziomie, jest ona o 700 tysięcy niższa. O sprawie informuje "Gazeta Wyborcza", cytując wypowiedź Biura Prasowego. "Władze Łodzi będą szukały rozwiązań, by w ciągu roku znaleźć dodatkowe pieniądze, by pula była przynajmniej taka sama, jak w zeszłym roku". W jaki sposób? Tego nie wiadomo. Jak na razie z władzami miasta rozmawiają prawnicy ŁKS. Chodzi o umorzenie ostatniej raty w wysokości 700 tysięcy złotych za przejęcie klubu przez firmę Tilia. Na początku listopada Tilia wysłała wniosek o umorzenie raty, a do połowy grudnia miała czas na jej zapłatę. - Do dziś nic się nie wyjaśniło, prowadzimy negocjacje. Mam nadzieję, że sprawa zakończy się ugodą - mówi INTERIA.PL Filip Kenig, współwłaściciel ŁKS. - Miasto nie wywiązało się ze swoich obietnic i musieliśmy dokapitalizować klub. Tak naprawdę, to moglibyśmy wystąpić o odszkodowanie, ale nie chcemy się sądzić. Kenig sam siebie nazywa naiwniakiem. - Bo zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Poprzednie władze miasta obiecały nam pewne rzeczy, zwłaszcza wsparcie finansowe. Mieliśmy taką umowę dżentelmeńską, niepisaną, która okazała się nic nie warta - mówi. Karolewska odpowiada: - Prezydent nie może wypełniać zobowiązań innych polityków, których pomysły na finansowanie klubów ze środków samorządu były nierealne. Wywiązania z wcześniejszych obietnic oczekuje też Widzew. - Wśród najważniejszych jest ta związana z budową nowego stadionu - przyznaje w rozmowie z nami Marcin Animucki, prezes klubu. - To bardzo duży i skomplikowany projekt, którego realizacja zależy m.in. od sprawnej współpracy, decyzyjności i podejścia, w którym minimalizowana jest biurokracja. Do rozstrzygnięcia pozostaje także kwestia umowy dzierżawy obiektu przy al. Piłsudskiego oraz wzajemnych rozliczeń w związku z inwestycjami, jakie na nim sfinansowaliśmy. - Po objęciu prezydentury prezydent Hanna Zdanowska zdecydowała o powstaniu dwóch obiektów. Przetarg na budowę stadionu miejskiego wygrało konsorcjum Budus SA/Mostostal Zabrze. Jeden z konkurentów złożył w tej sprawie odwołanie. Obiekt bez względu na trwające procedury zostanie oddany do użytku w 2014 roku. Drugi stadion zgodnie z oczekiwaniami Widzewa zostanie zbudowany w partnerstwie publiczno-prywatnym - dodaje Karolewska. Stadiony w Łodzi więc w końcu będą. Chociaż może bezpieczniej byłoby napisać: mają być. - Łódź ma więc dużą szansę, aby dogonić pozostałe miasta - przyznaje Animucki. Ale to tylko jedna strona medalu. ŁKS i Widzew wciąż będą biednymi klubami, które ledwo wiążą koniec z końcem. Bo tak to na dzień dzisiejszy wygląda i chyba zbyt prędko się nie zmieni. - Na tle innych miast przeznaczających na kluby sportowe wielomilionowe sumy, czy to w formie finansowego wsparcia czy nowych obiektów, Łódź nie wypada zbyt korzystnie - zauważa Animucki. Kenig idzie krok dalej: - Łódź jest specyficzna, bo choć sporo jest tutaj sportu na ekstraklasowym poziomie, panuje duża bieda. Niby są przeznaczane pieniądze dla ŁKS i Widzewa za promocję sportu, ale wszystko miastu zwraca się z nawiązką z podatków, które płacimy. MOSiR ma obiekty dramatyczne, a my i tak musimy za nie słono płacić. Trzeba się w końcu zdecydować, które dyscypliny konkretnie wspieramy. Jest spory potencjał w Łodzi, ale miasto go nie wykorzystuje. Zdanowska próbowała namówić lokalnych biznesmenów do inwestycji w łódzką piłkę, zorganizowano specjalne spotkanie, ale nic to nie dało. - Niestety, nie ma w Łodzi central międzynarodowych konsorcjów czy central największych polskich przedsiębiorstw, jak Orlen czy PGE. To powoduje brak sponsorów strategicznych dla łódzkich spółek sportowych, nie tylko piłkarskich - mówi Karolewska. Kenig szukał inwestorów na własną rękę (rozmawiał m.in. z Antonim Ptakiem, Zbigniewem Drzymałą, Markiem Profusem), lecz bez powodzenia. Od dawna mówi się też, że Sylwester Cacek chętnie sprzedałby Widzew. Nie ma chętnych. Dziś oba kluby ledwo wiążą koniec z końcem. Widzew regularnie zalega piłkarzom z płatnościami, a ci niekiedy - po trzech miesiącach zaległości - wysyłają oficjalne wezwanie do zapłaty. Klub co pół roku ratuje się sprzedaniem najlepszego piłkarza - rok temu Marcin Robak, pół roku temu Darvydas Sernas, teraz ma być to Dudu (i Sebastian Madera, ale to on chce odejść). Co ciekawe, turecki Konyaspor całej kwoty za Robaka jeszcze nie zapłacił i możliwe, że już nie zapłaci, bo popadł w gigantyczne długi. Wiadomo już, że w Łodzi nie został Nikołoz Dżałamidze, za którego trzeba było zapłacić 300 tysięcy euro. - Może i lepiej, bo byłoby dziwnie, gdyby klub miał na transfery, a nie miał na zaległości wobec nas - mówi jeden z piłkarzy. W ŁKS jest jeszcze gorzej. Klub wprowadził nietypowy plan naprawczy, który nie wszystkim zawodnikom przypadł do gustu. I dlatego drużyna Młodej Ekstraklasy w poniedziałek została poważnie wzmocniona doświadczonymi zawodnikami. Gdyby nie plan naprawczy, to klub znalazłby się nad przepaścią. Zresztą, i tak już od kilku sezonów balansuje na granicy...