INTERIA.PL: Skąd w Pana życiu wziął się chód sportowy? Rafał Augustyn: - Wszystko rozpoczęło się gdy zacząłem szkołę średnią po przeprowadzce z Dębiaków do Mielca do technikum gastronomicznego. Podczas pierwszego roku nauki sporo czasu spędzałem w mieście; nauka, praca na weekendach. Brat Krzysztof wcześniej zaczął trenować ode mnie tą dyscyplinę i kilka razy mówił mi żebym przyszedł na trening po szkole, bo powiedział trenerowi, że ma mocnego i zawziętego brata. - Po jakimś czasie wybrałem się na mielecki Gryf bo tam była siedziba klubu Sokół Mielec. Po rozmowie z trenerem Józefem Wójtowiczem rozpocząłem pierwszy trening. Żeby zobaczyć jak biegam trener kazał mi najpierw przebiec kilka pętli wokół stadionu, a następnie chciał żebym przeszedł się chodem sportowym tak jak potrafię. Po chwili zdziwiony zawołał mnie i spytał "kto mnie uczył chodu sportowego?". Ja mu na to, że nikt. Widziałem jak to wygląda w telewizji i tyle. Trener odparł, że niektórzy zawodnicy latami uczą się i nie mogą sobie poradzić z techniką tak jak ja. - Wiadomo, że nie była to technika taka, jaką prezentuje obecnie, trochę to wyglądało jak nieociosane drewno, brakowało płynności ruchów. Zacząłem częściej przychodzić na treningi i po trzech miesiącach podczas Halowych Mistrzostw Polski Juniorów zdobyłem złoto na 5 km, co przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Powiedziałem sobie "mogłem raz to mogę i kolejne razy wygrywać". Kiedy chód stał się dla Pana sposobem na życie? - To trochę trudne, bo żeby zarabiać w chodzie sportowym trzeba być bardzo dobrym zawodnikiem, liczącym się na świecie w kategorii seniora i mieć menedżera. Jeśli chodzi o życie sportowe, to od momentu, kiedy dostałem się do kadry narodowej. Ile lat pracował Pan na wyjazd na igrzyska? - Od momentu, kiedy zacząłem przygodę ze sportem zawsze chodziła mi po głowie myśl, by kiedyś wystartować jako Olimpijczyk. Na ostatnio co prawda zabrakło mi naprawdę niewiele, ale zaraz po tamtych igrzyskach wypełniłem normę i to ze znacznym zapasem (śmiech). Ale tej pracy na igrzyska będzie już ok ośmiu lat. Igrzyska traktuje Pan jako spełnienie marzeń, czy sygnał do jeszcze cięższej pracy? - Jako początkujący sportowiec marzyłem o starcie w największych imprezach sportowych na świecie. Mistrzostwa Europy mam już za sobą, świata też, ale olimpiada to całkiem coś innego. Wszystkie tego typu imprezy są wielkim osiągnięciem dla zawodnika, ale igrzyska zawsze były moim marzeniem i mobilizacją do wytrwałej pracy przez kilka ładnych lat. Największym marzeniem pozostanie dla mnie medal, zresztą tak jak dla wszystkich sportowców. Jak przygotowywał się Pan do startu w Pekinie? - Przebywałem przez miesiąc wraz z koleżankami i kolegami z kadry olimpijskiej na obozie wysokogórskim (na wysokości ok. 1900 m.n.p.m.) we francuskiej miejscowości Fount Romeu. Wykonałem tam sporo ciężkiej pracy, która procentuje widocznie na kolejnych treningach. - Sporo czasu spędziłem też w naszym krajowym ośrodku przygotowań olimpijskich w Spale, gdzie są wspaniałe warunki do treningu: cisza, spokój, bardzo dobre trasy i super zaplecze. Zimą, czyli na początku przygotowań, byłem jeszcze we Władysławowie w ośrodku olimpijskim Cetniewo. Ten rok jest bardzo intensywny pod względem zgrupowań, stąd praktycznie brak czasu na wizyty w rodzinnym domu w Dębiakach. Jaki rezultat satysfakcjonowałby Pana na igrzyskach? - Pytanie o wynik i miejsce jest trudne, bo olimpiada rządzi się własnymi prawami i wszystko jest możliwe. Zapowiadane przez klimatologów warunki mogą być jednak bardzo niekorzystne dla sportów wytrzymałościowych i trudno będzie osiągać bardzo dobre wyniki czasowe. - Bardzo dobrym tego przykładem są ostatnie MŚ w Osace, gdzie upał zdziesiątkował maratończyków, a zarazem sprawił, że czasy osiągane przez zawodników były znacznie słabsze od ich rekordów życiowych. Tak samo było w chodzie sportowym i w moim przypadku, chociaż ja jestem z tamtego startu zadowolony. - Ciężko powiedzieć jakie miejsce mogę zająć. Wszystko jest możliwe, ale też wielu zawodników na moim dystansie jest bardzo mocnych. Jedno jest pewne; zrobię co tylko będę w stanie i mam nadzieję, że poprawię miejsce z Osaki, gdzie w trudnych warunkach byłem 26. Chciałbym zameldować się w pierwszej 15. Oby było jeszcze lepiej! Skoro jesteśmy w klimacie warunków atmosferycznych, warto zwrócić uwagę na smog, na który bardzo narzekają maratończycy. - Z pewnością będzie to jeden z większych problemów wszystkich sportowców, a zwłaszcza tych, których wysiłek będzie wysiłkiem długotrwałym o wysokiej intensywności i na otwartym powietrzu, czyli dla chodziarzy, maratończyków, ale nie tylko dla nas. Są tacy sportowcy, którzy przylatują przed samym startem, a wcześniej będą przebywać w podobnej strefie geograficznej i czasowej, co może i da im pewną przewagę. Warunki będą jednak dla wszystkich takie same. Natomiast smog jest znaczący ze względu na czas rozgrywanie mojej konkurencji i ilość absorbowanego z powietrza tlenu. Chciałbym, żeby było jak najczystsze. Mówiąc o Pekinie nie można nie zauważyć problemu Tybetu. - To ciężka, a zarazem istotna kwestia, poruszana na całym świecie. Myślę, że mieszkańcy Tybetu nie chcieliby, żeby całe lata, a niekiedy i życie poświęcone przez sportowców na przygotowania zostały przekreślone bojkotem. Igrzyska zawsze symbolizowały i powinny dalej symbolizować pokój na świecie, a także godzić waśnie takie jak ta pomiędzy Chinami i Tybetem. Czego można życzyć Rafałowi Augustynowi tuż przed rozpoczęciem igrzysk? - Jak najlepszego wyniku i najwyższego miejsca. A w pierwszej kolejności zdrowia, bo przy tej pogodzie trzeba mieć końskie zdrowie, by walczyć z rywalami i własnymi słabościami. Rozmawiał: Dariusz Jaroń