Sukces w Lidze Mistrzów był celem nr 1 dla Realu. Choćby sukcesik, bo takim byłby ćwierćfinał. Remis z Lyonem to nie jest porażka, to klęska najdroższej drużyny, katastrofa jej trenera, cios w ambicje prezesa, a także osobista plama na honorze Ronaldo i Kaki, którzy marzyli, że przywrócą Realowi i sobie miejsce na szczycie. Coś niecoś na to wskazywało, w lidze drużyna przemieniła swój stadion w twierdzę wygrywając 13 kolejnych meczów. Dało jej to pozycję na szczycie Primera Division. Na hiszpańskim podwórku Real był w stanie dogonić Barcelonę , ale w Europie nie ma już szans zająć jej miejsca. Remis z Lyonem wyznacza jeden z najgorszych dni w historii najbardziej utytułowanego klubu na świecie. Po spektakularnym triumfie z Sevillą w sobotę, Sergio Ramos obiecywał gładkie 3-0. Gdy Ronaldo zdobył gola, scenariusz zdawał się do spełnienia. Potem Real miał kilka świetnych szans, nieskuteczny strzał do pustej bramki Gonzalo Higuaina przyśni mu się jeszcze nie raz. Wszystkie inne okazje na drugiego gola Real też zmarnował. W drugiej połowie Królewscy poczuli siłę Lyonu i znaleźli się pod niesamowitą presją. Wyrównujący gol dla Francuzów był dobitnym dowodem, że do rywalizacji na średnim poziomie europejskim nowa drużyna wciąż nie jest gotowa. Hiszpańscy rywale wychodząc na Bernabeu są śmiertelnie przestraszeni, ale grający bez kompleksów zagraniczny zespół okazał się za mocny. I wcale nie awansował szczęśliwie. W poprzednich pięciu meczach z Lyonem Real, ani razu nie wygrał i aż trzy razy przegrał. Ten trzeci remis jest jednak najboleśniejszy ze wszystkich. Lyon stał się czarną bestią dla Realu już na zawsze. Trudno przewidzieć co stanie się w Madrycie. Najłatwiejszą ofiarą będzie trener Pellegrini. Marca już napisała mu "żegnaj". Co można zrobić jeszcze? A może tak dla odmiany uzbroić się w cierpliwość, zacząć wierzyć w pracę, a nie w cuda. DYSKUTUJ Z AUTOREM NA JEGO BLOGU