Skąd wziął się ten sukces? Sławomir Nowak, trener Kamili Chudzik: - To prosta i znana prawda - po Spale zawsze są medale. Od 49 lat trenuję na tamtym obiekcie i wszyscy moi zawodnicy tam przyjeżdżali. Bez tego ośrodka nie cieszylibyśmy się w niedzielę z brązowego medalu Kamili Chudzik. Bardzo ważną osobą jest fizjoterapeuta Andrzej Suchanowski z Gdańska. Wielokrotnie stawiał Kamilę na nogi. Słowa podziękowania należą się też uczelni AWFiS w Gdańsku. Korzystamy na co dzień z ich obiektów i są nam zawsze bardzo życzliwi. Co takiego jest w Spale? - To najlepszy ośrodek w Polsce. Tam panuje odpowiednia do treningu atmosfera i klimat. Tam są ludzie, którzy robią wszystko dla osób, chcących uprawiać sport. Wróćmy trochę do niedzielnej rywalizacji. Po oszczepie Kamila znalazła się na drugiej pozycji ze 102 punktami przewagi nad mistrzynią olimpijską Ukrainką Natalią Dobrynską. Przed nią był jednak bieg na 800 m - jej najmniej ulubiona konkurencja. Co pan jej powiedział? - Oszczep miał przynieść więcej punktów i to nie była dobra sytuacja. Trzeba było Kamilę odpowiednio nastawić mentalnie. Położyliśmy sie na tartanie na stadionie rozgrzewkowym i zacząłem liczyć punkty. Potem tłumaczyłem jak ma pobiec, bo 800 to nie jest sprint i obowiązuje tu taktyka. Najważniejsze było, by nabiegała swoje. To nie funkcjonuje bowiem tak, że jak jest duża impreza jak mistrzostwa świata, to raptem człowiek się zmusi i szybciej zacznie biegać. To tak jak z maturą, jak się nie nauczysz to nie zdasz. Wszystko trzeba wypracować na treningu. Pokazałem jej, że jeśli uzyska wynik na swoim poziomie, czyli w granicach 2.18,00 to będzie miała brąz. Niemka Jennifer Oeser była poza zasięgiem. Niemka niespodziewanie dobrze, jak na siebie, rzuciła oszczepem - 46,70. - Tutaj mogliśmy złapać więcej punktów. Oester miała ponad 46 metrów, ale Kamila regularnie rzuca 52 m i na taki wynik liczyliśmy. Gdyby tak się też stało w Berlinie to pewnie byłoby srebro. Czy to nie jest dla pana trochę zawód, że Kamila tych 800 m nie lubi? Wychował pan przecież znakomitych zawodników na tym dystansie, chociażby rekordzistę świata Wilsona Kipketera. - Nie lubi i niestety to nie jest zawód, tylko żal. Żal, bo lubię 800 m. Kiedy pan uwierzył, że ten medal faktycznie może być? - Wierzyłem w nią już przed przyjazdem tutaj, ale o medalu nie mogłem jej mówić. Kamila ma małe doświadczenie i gdyby coś takiego usłyszała, to by się bardzo skurczyła w sobie. Trema zjadła ją na pierwszych mistrzostwach świata w Osace, podobnie jak na olimpiadzie w Pekinie, gdzie walczyła też z bólem nogi. Teraz był sprawdzian dla niej, czy jest zawodniczką tylko na mistrzostwa Polski, czy się w końcu przełamie. W Berlinie startowała jak bardzo doświadczona siedmioboistka, jak mistrzyni prawie. Nigdzie nie nawaliła. Jak to się stało, że Kamila do pana trafiła? - Z Kielc najpierw poszła do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Warszawie, bo chciała osiągać lepsze wyniki. Przez trzy lata, na szczęście tych rezultatów nie zrobiła i dlatego trafiła do mnie. Nie musiałem jej do tego przekonywać, sama przyszła. Rozpoczęła na AZS AWFiS w Gdańsku studia na wydziale wychowania fizycznego. Co sobie pan o niej pomyślał, że będą z niej ludzie? - Skąd! To, co wszyscy, że w życiu nie ma najmniejszych szans. Dlaczego? - Jeżeli przez trzy lata miała wynik na poziomie juniorki - 4800, to nie jest to dobry prognostyk. W Polsce były dziewczyny, które robiły 300 pkt więcej. Ale nie powiedział pan jej tego? - Nie. Jakbym powiedział, to by jej tu nie było. Prawdziwy trener nie może tego zdradzić. Prócz "chcicy", by mieć rekordzistę świata, czy mistrza olimpijskiego, jeszcze jest "chcica" trenowania każdego, kto przyjdzie. Czyli pomylił się pan, że nie ma talentu? - Nie. Poprzez pracę wykazała talent, taka teoria też istnieje. To niekoniecznie musi być pomyłka. Ale co mi szkodzi? Niech będzie! Pomyliłem się i dzięki temu też mam medal. Jaka jest Kamila? - Mogę powiedzieć jakie ma plusy, bo kobiety, nie mają minusów. Bez nich świat byłby jak ogród bez kwiatów. Jeżeli chodzi o Kamilę, to ona ma jedną bardzo ważną cechę - umie wykorzystać moje doświadczenie i wiedzę. Patrzy we mnie jak w obraz i słucha. Nic więcej nie trzeba. Poza tym umie słuchać, jest inteligentna. I nie ma żadnych wad? - Może jedną - do tej pory nie wierzyła w siebie, ale to zrozumiałe. Czy mówił jej pan, że musi się to zmienić? - Po raz pierwszy tutaj w Berlinie, po pierwszym dniu rywalizacji. Powiedziałem do niej: "słuchaj teraz skończył się ten okres. Z przedszkola już wyszłaś, to teraz musisz zacząć w siebie wierzyć". To pana siódmy medal mistrzostw świata, ale pierwszy z polską zawodniczką. - Ten polski medal był ciągle wymarzony i się spełniło. Czy widzi pan w Kamili dziewczynę, która mogłaby regularnie zacząć zdobywać medale najważniejszych imprez? - Zapisałem sobie kiedyś w notatkach pytanie: Czy Kamila Chudzik będzie Ryszardem Katusem? Jest on jedynym polskim medalistą olimpijskim w dziesięcioboju. Ponieważ od dzieciaka go znałem, bardzo przypominał mi Kamilę. Może będzie i w tym przypadku brązowy medal olimpijski? Chciałbym się nie pomylić. To, co musi poprawić i zrobić, by sięgnąć po medal olimpijski? - Nic nie musi. Ma 23 lata i trenuje ze mną, a jak się okazało ta współpraca daje wyniki. Wystarczy, by wszystkie konkurencje zostały u niej na tym poziomie, który obecnie reprezentuje, a powinno to w Londynie dać medal. A ona powinna się jeszcze poprawiać. To w jakim kierunku chce pan ją dalej prowadzić? Bo jak się bardziej zacznie przykładać do treningów na 800 to z czegoś innego trzeba będzie zrezygnować. - Najpierw trzeba wiedzieć jakie ma wrodzone predyspozycje i na siłę nie poprawiać rzeczy, do których się nie jest stworzonym. W tym przypadku 800 m lepiej zostawić, a iść w kierunku oszczepu, biegu przez płotki, skoku w dal, kuli. W Berlinie rozmawiała Marta Pietrewicz