Cały konkurs skoku o tyczce mężczyzn w mistrzostwach świata w koreańskim Daegu obejrzał pan z trybun. Jakie towarzyszyły temu emocje? Jerzy Skucha: - Ogromne. I to przez trzy godziny. Sprawdzaliśmy dokładnie na zegarku kiedy się zaczęło i kiedy skończyło. Teraz może jestem mądry, ale faktycznie miałem taką wizję, że zdobędziemy medal w tej konkurencji. Mówił pan nawet o dwóch i stawiał bardziej na bardziej doświadczonego Łukasza Michalskiego. - Faktycznie. Miałem nadzieję na złoto i brąz. Ale jakby znikąd, jak Filip z Konopi wyskoczył Kubańczyk Lazaro Borges. Gdyby nie on, to właśnie tak ten konkurs by się zakończył. Może w trochę innej konfiguracji niż przewidywałem, ale i tak bardzo dobrze. Ogromnie się cieszę z tego sukcesu. Polska tyczka wraca nagle do światowej czołówki. Pierwsze miejsce Wojciechowskiego, czwarte Michalskiego i siódme Mateusza Didenkowa. To są najlepsi tyczkarze świata. Przypomniały się panu czasy Tadeusza Ślusarskiego i Władysława Kozakiewicza? - Oj tak. I igrzyska olimpijskie w Moskwie. Pierwsze miejsce Kozakiewicza, drugie Ślusarskiego i szóste Mariusza Klimczyka. Myślę, że śmiało można to porównywać. Czy za rok w igrzyskach olimpijskich w Londynie możemy się spodziewać tego samego? - Możemy. Nie zapominajmy, że mamy jeszcze czwartego znakomitego tyczkarza, Przemka Czerwińskiego, który w tej chwili kuruje nogę. Jest medalistą mistrzostw Europy i z tej czwórki prawdopodobnie będzie trójka olimpijska. Oby oni powalczyli z nie mniejszym powodzeniem w Londynie. Trudną sytuację miał w Daegu trener Włodzimierz Michalski. Z jednej strony jego syn walczył o medal i zajął czwarte miejsce, z drugiej miał drugiego podopiecznego Pawła Wojciechowskiego. - Uważam, że zasłużył na nagrodę fair play. W decydującym momencie poradził Pawłowi, by przeniósł próbę na 5,90. Wiedział, że jeśli Wojciechowskiemu się uda ją pokonać, jest duże prawdopodobieństwo, że pozbawi miejsca na podium swojego syna. To było ze strony trenera zagranie va banque. - Z jednej strony tak, ale z drugiej Paweł już skakał tak wysoko i to całkiem niedawno, bo 15 sierpnia w Szczecinie. Łatwiej zatem było mu powiedzieć zawodnikowi, by to zrobił. To pierwszy medal polskiej ekipy w tej imprezie i pierwszy wywalczony w tej konkurencji w historii mistrzostw globu. Od 15 sierpnia Wojciechowski ma najlepszy rezultat na świecie w tym sezonie. Tego dnia skoczył 5,91 podczas mityngu w Szczecinie, poprawiając po 23 latach rekord Polski, który wynosił 5,90 i należał do Mirosława Chmary. W Daegu rozmawiała - Marta Pietrewicz