Faworyci grupy D pokazali skrajnie odmienne oblicza. Ten dysponujący lepszymi piłkarzami - infantylne. Ten z teoretycznie najsłabszym od lat składem zachwycił i zasygnalizował, że na tym turnieju może rzucić na kolana cały świat. "Podczas meczu musicie być skoncentrowani na tym co robicie. To nie jest kwestia bycia głupim, czy nie. Wy nie jesteście przecież głupi, ale czasem jesteście tacy tralala" - apelował do piłkarzy reprezentacji Polski podczas jednej z odpraw przed meczem eliminacji MŚ w RPA ich ówczesny trener Leo Beenhakker. Jego słowa można z powodzeniem odnieść do Serbów, którzy w meczu z Ghaną byli właśnie "tralala" i przegrali na własne życzenie 0-1. Rozgrywany w Pretorii mecz Serbia - Ghana długo zapowiadał się na remisowy. Tymczasem Europejczycy podali rękę rywalowi. Dokładniej rzecz ujmując Luković wymyślił sobie przytrzymywanie łokciem ręki rywala na środku boiska za co słusznie z drugą żółtą kartką wyleciał z boiska, a Kuzmanović dotknął piłki ręką w polu karnym prokurując "jedenastkę". Bez niej Ghana pewnie by nie wygrała. W ten sposób Serbia, z niedawną gwiazdą Valencii (Żigić, sprzedany na Wyspy do Birmingham za 8 mln euro), obecną Ajaxu (Pantelić), rozgrywającym Interu Mediolan (Stanković), bodaj najlepszymi obrońcami grającymi w Premier League (Ivanović z Chelsea i Vidić z Manchesteru United), sprawiła radość Afryce, której kraj odniósł pierwsze w RPA zwycięstwo. Takich tuzów z ligi hiszpańskiej, czy angielskiej na próżno szukać w składzie Niemców. Gdy przejrzałem ich wyjściową "jedenastkę" przed starciem z Australią, pomyślałem: "Sami rezerwowi albo będący w dołku, Kangury im mogą dokopać". Łukasz Podolski, któremu jeszcze niedawno niemiecka prasa wyliczała ilość minut spędzonych na boisku bez strzelenia gola (w całym sezonie ledwie dwa), czy Miroslav Klose, który jest zaledwie rezerwowym w Bayernie, mieli odpowiadać za strzelanie goli. Obrońcy tacy, jak Mertesacker, czy Badstuber nie zmieściliby się w Chelsea, czy Manchesterze United. A jednak ekipa Joachima Loewa zaprezentowała to, co w piłce jest najważniejsze - mannschaft, w którym nie było zabawy w "najsłabsze ogniwo". Wszyscy byli w optymalnej dyspozycji. Fizycznej, technicznej i taktycznej. Podolski pierwszym strzałem na bramkę zdobył gola, a Klose potwierdził znakomitą grę głową dokładając drugiego. Po przerwie bezsilni Australijczycy zostali dobici przez Muellera (cóż za gol, całkowicie niesygnalizowany strzał!) i kolejnego emigranta w składzie naszych zachodnich sąsiadów - Cacau. Szybkość w grze bez piłki, a z nią jeszcze większa, na połowie rywala niemal same niesygnalizowane podania, świetne dryblingi, strzały i zagrania młodego Thomasa Muellera. "Kangurki" zostały przez machinę Loewa rozgryzione (taktycznie, prostopadłe podania obnażały słabość ustawienia defensywnego Australijczyków, w którym za trójką obrońców zostawał Neill psując pułapki ofsajdowe) i zjedzone, a 4-0, to łagodny wymiar kary. Tak dobrze grających Niemców nie widziałem ani na Euro 2008, ani na mundialu 2006, którego byli gospodarzami. Już za cztery dni, w meczu z Serbią okaże się, czy to Niemcy byli tak silni, czy Australia taka słaba. Stawiam na to pierwsze. <a href="http://michalbialonski.blog.interia.pl/?id=1906647">Dyskutuj z Michałem Białońskim na jego blogu!</a>