- Jestem pełnym profesjonalistą i pracuję tam, gdzie mnie chcą. Powtarzam to po raz kolejny - przypomina Probierz. Niektóre sondy internetowe wykazały jednak, że były szkoleniowiec Widzewa ciepło przywitany nie zostanie, choć jako piłkarz i wcześniej trener na to zasłużył. Dlaczego? Bo prawdziwy widzewiak do rywala zza miedzy nie idzie... Probierz na poniedziałkowe spotkanie jest wyjątkowo zmobilizowany. Nie interesuje go gra na alibi, utrzymanie bezbramkowego remisu. Chce po prostu wygrać. Do stracenia nie ma nic, bo to przecież Widzew, który gra u siebie i ma silniejszy skład, jest faworytem. Podkreśla to zresztą sam Probierz. - ŁKS gra już trochę inaczej, niż na początku sezonu. Lepiej. Nastąpił wyraźny skok jakościowy, ale nie zmienili się też wszyscy zawodnicy. Dlatego do tych przegranych meczów z początku ligi również podczas analiz wracaliśmy - mówi Radosław Mroczkowski, szkoleniowiec klubu z alei Piłsudskiego. To będą jego pierwsze derby. Derby, o których, chodząc na mecze jako kibic Widzewa, zawsze marzył. Czy wyobraża sobie, żeby to on za jakiś czas wskoczył na stanowisko pierwszego trenera... ŁKS? - Nie wiem - ucina. Pytanie samo w sobie jest bardzo niewygodne. I to chyba właśnie dlatego Probierz od dwóch tygodni nie udzielił żadnego wywiadu. Wcielił w życie zasadę "do derbów z nikim nie gadam". I nie gadał. Jedna konferencja prasowa, to wszystko. Zarówno Probierz, jak i Mroczkowski na poniedziałkową potyczkę są strasznie zmobilizowani. Ostatnie treningi obu drużyn były zamknięte. Każdy dziennikarz, który próbował podejrzeć któryś z zespołów, był natychmiast wypraszany. Wszyscy w koło podkreślają, że istoty derbów nie rozumieją obcokrajowcy. W ŁKS takiego problemu nie ma właściwie z nikim, bo Mladen Kascelan w Polsce przebywa od dawna, nowy jest jedynie Pavle Velimirović. Po drugiej stronie barykady wygląda to znacznie gorzej. - Staramy się rozmawiać z obcokrajowcami jak najwięcej, wszystko im tłumaczyć. Niektórzy są w klubie długo i w derbach już grali. Tak, jak Dudu czy Ukah, którzy doskonale wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi - mówi Mroczkowski. Co więcej, klub sprowadził gruzińskiego tłumacza, aby odbył rozmowę z Nikołozem Dżałamidze w jego ojczystym języku. Podobno pomogło. W Widzewie wszyscy są już zdrowi, w kadrze znaleźli się i Souheil Ben Radhia, i Sebastian Madera. W ŁKS ciągle kontuzjowany jest natomiast Robert Szczot, do treningów powraca Bogusław Wyparło. Ten ostatni nigdy nie krył swej nienawiści do drugiej łódzkiej drużyny. - Sens piłki nożnej polega też na tym, aby na stadionie byli kibice obu drużyn. Niestety, teraz tak nie będzie. Dlatego też te derby będą jednostronne - uważa Probierz. Bez swoich kibiców jego podopiecznym będzie trudniej. I przy okazji samo spotkanie straci na atrakcyjności... Marek Dziuba, łódzki fenomen, był piłkarzem i trenerem zarówno ŁKS, jak i Widzewa: Probierz nie ma się czego obawiać INTERIA.PL: Jeśli chodzi o liczbę występów w derbach łodzi, to pana licznik zatrzymał się na 22 i jest to obecnie trzeci wynik. Któreś spotkanie szczególnie zapadło w pamięć? - Pierwsze moje derby były dość specyficzne. W sezonie 1995/96 Widzew akurat awansował do pierwszej ligi, na inaugurację przegrał u siebie z Pogonią Szczecin, a tydzień później wygrał na boisku ŁKS. Do przerwy to my prowadziliśmy, ale załatwił nas Błachno. W pierwszej sytuacji, gdy wykonywał "jedenastkę", założył się z naszym bramkarzem Tomaszewskim o to, czy trafi. Niestety, trafił... Wszystkie takie spotkania, w których ja grałem, stały nie tylko na wysokim poziomie, ale i toczone były w bardzo przyjaznej atmosferze pomiędzy kibicami, na trybunach. Coś jeszcze? - Pamiętam, że gdy Widzew w europejskich pucharach mierzył się z St. Etienne, to trener Francuzów był też na łódzkich derbach. Był zachwycony poziomem. Powiedział, że takich spotkań nie ogląda się zbyt często w Europie. Dziś chyba tak już by nie powiedział... Kiedyś derbami Łodzi interesowała i fascynowała się cała Polska. Na stadion przychodziło niekiedy blisko 40 tysięcy osób, a w Widzewie i ŁKS grali piłkarze blisko związani z miastem. - Po prostu czasy się zmieniły. W każdej dyscyplinie sportu jest dziś znacznie więcej cudzoziemców. Faktycznie, kilkadziesiąt lat temu oba zespoły miały wielu piłkarzy, którzy pochodzili z okręgu łódzkiego. Był pan zarówno piłkarzem, jak i trenerem obu drużyn. Nie miał pan nigdy z tego powodu jakichś przykrości? - Jak już mówiłem, derby odbywały się - choć nie na boisku - w przyjaznej atmosferze. Niezależnie od tego, na którym grałem stadionie, z kibicami nigdy nie miałem problemów. Wygrywałem na ŁKS jako trener Widzewa czy na odwrót, ale to wcale nie powodowało, że znajdywałem się w tarapatach. Mnie się upiekło, ale wiem, że ci, którzy przechodzili z ŁKS do Widzewa i źle się wypowiadali o byłym klubie, byli - mówiąc delikatnie - nielubiani. Czasem ktoś ich zaczepił na mieście, powiedział kilka przykrych słów. To jednak normalne, biorąc pod uwagę napięte relacje kibiców obu drużyn. Pytam choćby dlatego, że były piłkarz i trener Widzewa Michał Probierz na alei Piłsudskiego pojawi się teraz po drugiej stronie barykady. - Takie jest życie trenera, że musi iść tam, gdzie go chcą. Tak było, gdy prowadził zespół Widzewa i tak jest, gdy prowadzi ŁKS. Myślę, że kibice powinni dobrze go przyjąć. Przynajmniej tak, jak przyjęli Michniewicza, kiedy przyjechał do Łodzi z Jagiellonią. Probierz nie ma się czego obawiać, to charyzmatyczny gość. Rozmawiał Piotr Tomasik