W meczu zorganizowanym ku pamięci Artura, 48-letni Samolej wystąpił w drużynie Unii Oświęcim 2001 i bronił jak za najlepszych lat. Z dziennikarskiego obowiązku informujemy, że przyjaciele Artura Malickiego z Unii Oświęcim pokonali tych z młodzieżowej reprezentacji Polski (rocznik 1972) 9-5. Radosław Kozłowski, Maciej Kosnowski: - W swojej karierze zagrał pan z Arturem w jednej drużynie, zdarzały się też mecze przeciwko "Maliniakowi". Jak go pan wspomina? Gabriel Samolej:- Szkoda, że nie ma go już z nami. Zawsze był sympatyczny, otwarty na ludzi, pełen życia. Na lodzie był bardzo waleczny, nigdy nie odpuszczał. Pamiętam taki mecz z Sanokiem. Ja stałem w bramce Unii, a moim vis a vis był Leonid Fatikov. Spotkanie było bardzo wyrównane, ale ostatecznie udało nam się je wygrać 1-0. Decydującego gola zdobył właśnie Artur. - Syn Artura, Patryk, również zaczął trenować hokej. Jak na razie idzie mu całkiem nieźle. Może jeden mecz to niezbyt wiele, żeby ocenić zawodnika, ale zrobił na panu wrażenie? - Trochę stylem gry przypomina mi Artura. Obserwowałem go dzisiaj i muszę przyznać, że ma przed sobą duże perspektywy. Jest silny i wysoki jak na swój wiek, ma 190 cm, dobry przegląd gry. Mam od niego o rok starszego syna, może już niedługo przyjdzie im zagrać naprzeciw siebie, także może będę mógł go jeszcze troszkę poobserwować. Pana syn nie jest bramkarzem? - Nie, jest środkowym napastnikiem. - Nie polecał pan synowi stania na bramce? -Może inaczej. Nie byłem pełny entuzjazmu, kiedy mi to powiedział. Jest to pozycja indywidualna, ważna, ale bardzo odpowiedzialna i stresowa. Żeby być bramkarzem, to trzeba mieć mocne nerwy, szczególnie w hokeju na lodzie, gdzie losy meczu zmieniają się bardzo szybko, a bramki padają momentalnie. - Często słyszymy o benefisach piłkarzy, o spotkaniach, które kończą ich sportowe kariery. Dlaczego w hokeju takie mecze nie mają racji bytu? - To właśnie była pierwsza rzecz, jaką powiedziałem do Leszka Laszkiewicza. Takie imprezy odbywają się w Polsce cyklicznie raz na dwadzieścia lat. To jest niestety brutalna prawda. Grałem w trzech klubach. W Bytomiu odbyła się jedna taka impreza, w Oświęcimiu jedna i mam nadzieję, że nie ostatnia. W Nowym Targu to jest rzadkość. Są może częstsze imprezy, ale związane raczej z rocznicami klubu. W naszym kraju brakuje takiego hokejowego show, na który przyjeżdżają byli zawodnicy jak Mariusz Czerkawski. Tego właśnie w Polsce brakuje, a takie inicjatywy doskonale promują hokej. - A hokej w Polsce - mówiąc bardzo delikatnie ? kuleje... -Nie wygląda to dobrze. A jest coraz gorzej, a poziom zamiast iść w górę wciąż leci na łeb, na szyję. Za niedługo może zdarzyć się tak, że poziom Ekstraligi będzie taki jak Centralnej Ligi Juniorów. A przecież nikt z nas tego nie chce. - Może przejdźmy troszkę do historii. Rok 1988, mecz z Kanadą na Igrzyskach Olimpijskich w Calgary. Bronił pan wyśmienicie, a Polska przegrała z gospodarzami tylko 0-1. - Takich spotkań się nie zapomina. To było coś niesamowitego. Jednak zrobiłem błąd, że nie zostałem w Kanadzie, a wróciłem do ojczyzny. Wiadomo, że hokej w Kanadzie różni się od tego tutaj w Polsce. - Kolejna ważna data w pana karierze to rok 1992. Półfinał w Rouen, nieszczęsna podróż, awaria autobusu i minimalna porażka 5-6. Warto zaznaczyć, że Unia zagrała mecz praktycznie zaraz po wyjściu z autobusu i nieprzespanej nocy. - Wyjeżdżaliśmy z Oświęcimia zaraz po Wigilii, bo turniej odbywał się praktycznie podczas Świąt Bożego Narodzenia. Pod Legnicą zepsuł na się autokar. Wtedy nie było ogrzewania, a dodatkowo nikt nam nie chciał pomóc. W nocy towarzyszył nam siarczysty mróz. Było chyba z -15 stopni Celsjusza. Dopiero mechanicy z Zakładów Chemicznych (wtedy główny sponsor klubu ? przyp. red.) musieli przyjechać do Legnicy i naprawiali nam autokar na miejscu. To były te słynne Jelcze, nie było takich ?wypasionych? autokarów jak teraz. Cóż przyjechaliśmy do Francji i zagraliśmy super mecz, zabrakło nam szczęścia i przegraliśmy jedną bramką (5-6) z mistrzem Szwecji ? Malmoe IF. -Później z HC Rouen nie było za bardzo szans, mieli naprawdę dobry zespół, poza tym byli gospodarzami turnieju... -Nie było żadnych szans. Przegraliśmy ten mecz 1-8, ale wysoko wygraliśmy z HK Saga Rygą i z trzeciego miejsca awansowaliśmy do fazy finałowej w Duesseldorfie. - W Niemczech też nie było źle... - W Duesseldorfie wygraliśmy spotkanie z SC Bernem, mistrzem Szwajcarii 2-1, który naszpikowany był Kanadyjczykami i to nie byle jakimi. Byli to zawodnicy z dobrej półki, większość z nich miało przygodę w lidze NHL. W zespole z Berna grał wówczas Marc Habscheid, ten sam zawodnik, który w meczu Polska ? Kanada pokonał mnie i zapewnił swojej reprezentacji wygraną. Przegraliśmy pozostałe dwa mecze z Lionem Milan i Malmoe IF ? późniejszym zwycięzcą całego turnieju. - Panie Gabrielu zdobywał pan tytuły mistrzowskie z Podhalem Nowy Targ i Polonią Bytom, ale sztuka ta nie udała się z oświęcimską Unią. Co o tym zadecydowało? - Mieliśmy bardzo dobry skład, ale o niepowodzeniu zadecydowały błędy szkoleniowe. Najbliżej złotego medali byliśmy w sezonie 1992/1993. W sezonie zasadniczym wygraliśmy wszystkie mecze z Podhalem, jednak pod koniec sezonu dostawaliśmy już zadyszki i ulegliśmy ?Szarotkom? w play-offach. Jak teraz wspominam te wydarzenia to wydaje mi się, że sztab szkoleniowy źle rozplanował okres przygotowawczy. Cykl ćwiczeń był ułożony tak, żeby trafić z formą na Puchar Europy. Może to i dobrze, bo tego wyniku z 1992 roku nie pobiła jeszcze żadna drużyna z krajowego podwórka i na pewno już nie pobije. To nie były rozgrywki takie jak Puchar Kontynentalny. Wtedy w Pucharze Europy walczyło osiem najlepszych drużyn z całej Europy. Rozmawiali: Radosław Kozłowski, Maciej Kosnowski